PUŁKOWNIK KUKLIŃSKI - POLSKA SAMOTNA MISJA

Promocja książki "PUŁKOWNIK KUKLIŃSKI - POLSKA SAMOTNA MISJA" 3 lipca 2012 r. w kaplicy parafialnej w Lipkowie po Mszy za Ojczyznę

Część 1

Prelekcja

Obok historycznego kościoła św. Rocha w Lipkowie witam Państwa na pierwszej promocji nowego wydania mojej książki „Pułkownik Kukliński - polska samotna misja”, którą przekażę panu prezydentowi RP w Święto Wojska Polskiego 15 sierpnia jako uzasadnienie wniosku o pośmiertne odznaczenie płk. Ryszarda Kuklińskiego Krzyżem Virtuti Militari. Nie mam wielkich złudzeń, że obecny prezydent RP pułkownika Kuklińskiego nie uhonoruje. Niemniej, jednak taki wniosek złożę i ta książka będzie dołączona. Pułkownikowi Kuklińskiemu niczego więcej nie potrzeba poza krzyżem, który ma na swoim grobie. Uhonorował go w sposób najwyższy poprzedni prezydent RP, który poprosił mnie, abym przywiózł urnę z jego prochami z Ameryki, żeby był pochowany tam, gdzie mu się to należało, w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Ten grób otwiera Aleję Zasłużonych. Jak mi powiedział prezydent Kaczyński, on będzie nadal służył Polsce. To będzie jego posterunek honorowy. Będzie stał na straży tych, którzy na tym cmentarzu leżą albo mają tylko symboliczne groby, bo komuniści pomordowali ich tak, że grobów nie mają. Mam na myśli np. rtm. Pileckiego czy gen. Fieldorfa, którzy zostali wrzuceni do dołów z wapnem.

Chciałbym Państwu opowiedzieć o bezprecedensowej misji, o tym, jak Polak uratował świat, a na pewno Polskę, przed III wojną światową. W mojej książce znajduje się zdjęcie Ryszarda Kuklińskiego z Ojcem Świętym w Watykanie. Stałem wtedy za pułkownikiem, obok ks. Dziwisza. To było po tragicznej śmierci obu synów Ryszarda Kuklińskiego, Bogdana i Waldemara zamordowanych w Ameryce w odstępie siedmiu miesięcy. Bogdan wraz z przyjacielem wypłynęli w morze w okolicy Florydy aby nurkować. 1 stycznia 1994 r. niecałe 3 km od brzegu znaleziono ich jacht. Był pusty. Ciał nie odnaleziono nigdy. Waldemar został przejechany przez samochód na oczach siedemnastu świadków w biały dzień, o wpół do czwartej po południu, na ogromnym parkingu. Był pracownikiem naukowym Uniwersytetu Arizona w Phoenix. Szedł do swojego samochodu główną aleją parkingu. Z tyłu najechał na niego jeep, typowo amerykański, na grubych oponach z wysuniętym zderzakiem. Obalił go na ziemię, przejechał po nim, zatrzymał się, na wstecznym biegu przejechał go po raz drugi i odjeżdżając przejechał po raz trzeci. Po prostu wprasował go w asfalt. Spośród świadków jedna kobieta stała cztery metry obok. Potem pierwsza zeznała, że to była egzekucja. Policja znalazła samochód następnego dnia. Został ukradziony, nie było na nim żadnych odcisków linii papilarnych.

Po tych strasznych wydarzeniach Jan Paweł II zaprosił Ryszarda Kuklińskiego do Watykanu, żeby go wesprzeć moralnie. Oni chcieli się już wcześniej spotkać, tylko nie było możliwości. Spotkali się w kwietniu 1995 roku. Przyjechaliśmy do biblioteki watykańskiej. Czekał na nas ks. Dziwisz, ówczesny sekretarz Papieża. Zaprowadził nas do saloniku. Ja zostałem z księdzem Dziwiszem, a płk. Kukliński poszedł dalej. Ksiądz Dziwisz powiedział: 10-12 minut, panie pułkowniku. Potem dowiedziałem się, że w watykańskim ceremoniale to jest bardzo dużo. A ja z księdzem Dziwiszem usiadłem w tym saloniku obok gabinetu Ojca Świętego, w którym pracował podczas pontyfikatu. I oto minęło piętnaście minut, a nawet dwadzieścia. Ksiądz Dziwisz zaczął spoglądać na zegarek. Gdy upłynęło pół godziny przybiegł drugi sekretarz, Irlandczyk. Coś tłumaczył księdzu Dziwiszowi, a ten rozkładał ręce i odpowiadał, że on tam z całą pewnością nie wejdzie i nie będzie przeszkadzał. Po 55 minutach wyszedł płk. Kukliński. Płakał. Za nim wyszedł Ojciec Święty, też niesłychanie poruszony. Scena ich pożegnania jest widoczna na tym zdjęciu. Jan Paweł II kładzie prawą dłoń na ramieniu pułkownika, tak jakby pasował go na jakiegoś średniowiecznego rycerza. Pułkownik Kukliński objął Ojca Świętego wpół. Ksiądz Dziwisz mówił, że to było zachowanie bez precedensu.

Jeszcze kilka słów na temat Jana Pawła II. Dziś oszukują nas, robią nam wodę z mózgu w wielu sprawach. Także Jan Paweł II jest przedstawiany niekoniecznie w prawdziwy sposób. Mają miejsce manipulacje. Przy kolejnych rocznicach papieskich słyszymy o kremówkach w Wadowicach albo o oknie przy Franciszkańskiej w Krakowie albo o tym, że Papież pływał kajakiem po Krutyni na Mazurach i jeździł zimą na nartach w Tatrach. To wszystko prawda, tylko niekoniecznie to jest najważniejsze w pontyfikacie Papieża. Kto z Państwa wie, że Karol Wojtyła na chrzcie św. w kościele w Wadowicach otrzymał na drugie imię Józef na cześć zwycięskiego wodza Marszałka Piłsudskiego? Papież mówił o tym podczas pielgrzymki do Polski na cmentarzu wojennym w Radzyminie, nad prochami bohaterów, którzy obronili Polskę przed nawałą bolszewicką. Karol Wojtyła urodził się 18 maja. Pierwsze imię otrzymał po swoim ojcu, kapitanie XII pułku piechoty w Wadowicach. Drugie imię rodzice nadali mu na część zwycięskiego wodza, bo to było już po „cudzie nad Wisłą” 13 sierpnia. Chrzciny odbyły się 18 sierpnia. Nawet tego nam nie przypominają podczas rocznic papieskich.

Jan Paweł II pozostawił nam wspaniałe dzieło, książkę „Pamięć i tożsamość”, która ukazała się na dwa i pół miesiąca przed jego śmiercią. Niektórzy mówią, że to jego testament. W moim głębokim przekonaniu, w tej książce znajduje się najważniejsza wypowiedź Ojca Świętego odnosząca się do historii: Dane mi było doświadczyć osobiście ideologii zła. To jest coś, czego nie da się zatrzeć w pamięci. (…) W pierwszych latach powojennych, komunizm jawił się jako bardzo mocny i groźny - o wiele bardziej niż w roku 1920. Już wtedy zdawało się, że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że zawojują świat. W rzeczywistości wówczas do tego nie doszło. „Cud nad Wisłą”, zwycięstwo Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymał te sowieckie zakusy. Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad faszyzmem komuniści z całym impetem szli znowu na podbój świata, a w każdym razie Europy. (…) Usłyszałem, już jako papież, z ust jednego z wybitnych polityków europejskich: Jeżeli komunizm sowiecki pójdzie na Zachód, my nie będziemy w stanie się obronić... Nie ma siły, która by nas zmobilizowała do takiej obrony... To prawie na pewno powiedział albo prezydent Francji François Mitterand albo kanclerz Niemiec Helmut Kohl. Oni nie mieli siły do obrony przed nawałą armii czerwonej, która chciała podbić Europę. A my Polacy mieliśmy tę siłę, a na pewno miał ją Karol Wojtyła, młody ksiądz, biskup, kardynał i w końcu Ojciec Święty. Tę siłę miał także Ryszard Kukliński.

Z mojej ksiązki można się dowiedzieć, co nam groziło. Można zobaczyć nawet plany III wojny światowej. Rosjanie nigdy właściwie nie ukrywali, jakie są ich cele. W Konstytucji Związku Sowieckiego było napisane w 3 artykule, że komunizm zapanuje na świecie. W regulaminach armii czerwonej znajdował się zwrot, który mówił o podboju świata w imię komunizmu. Godło ZSRR to kula ziemska, na niej sierp i młot, a pod spodem napis „proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Oni nigdy nie ukrywali, że chcą podbić świat. Nie udało im się w czasie rewolucji i nie udało się po I wojnie światowej przez „cud nad Wisłą”. Po II wojnie światowej Stalin zajął połowę Europy i planował zajęcie drugiej połowy, ale umarł. Na przełomie lat 70 i 80-tych Związek Radziecki osiągnął apogeum potęgi militarnej. Ameryka było dużo słabsza, Rosjanie mieli lepsze rakiety. I oto pojawił się u Amerykanów polski oficer Ryszard Kukliński. Zgłosił się sam, dobrowolnie, nie chciał pieniędzy, zaproponował współpracę i przez jedenaście lat przekazywał tajne informacje.

Ryszard Kukliński był człowiekiem mrówczej pracy, był wizjonerem wojny. Jaruzelski, Kiszczak i inni generałowie, a także radzieccy marszałkowie Achromiejew, Ustinow i Kulikow, uważali, że był najzdolniejszym polskim oficerem sztabowym. Faktycznie, był lepszy od nich wszystkich. Uważali też, że był oddanym Rosji absolutnym komunistą. To akurat było nieprawdą. Na dnie swojego serca chował prawdziwy patriotyzm i postanowił szkodzić odwiecznemu wrogowi Polski, Rosji, wówczas sowieckiej. Generałem nie został dwóch powodów. Pierwszy był banalny - jeśli w Wojsku Polskim ktoś miał 1,62 m wzrostu, nie mógł zostać generałem. Druga kwestia – jego ojciec był żołnierzem AK, w dodatku aresztowanym przez Gestapo i zamordowanym z Sachsenhausen. To nie był „dobry” życiorys. Ale dla Jaruzelskiego Kukliński był niezbędny. Jaruzelski miał do niego absolutne zaufanie. Pułkownik przyjeżdżał do niego nawet w nocy. Latał do Moskwy czasem 2-3 razy w miesiącu. Kiedyś zdarzyło się, że był w Moskwie dwa razy w ciągu jednego dnia. Doszedł jednocześnie do trzech stanowisk o niesłychanie newralgicznym znaczeniu: szefa I Oddziału Sztabu Generalnego LWP, oficera łącznikowego między gen. Jaruzelskim a Ministrem Obrony ZSRR Dimitrijem Ustinowem (numerem 5 na Kremlu) i sekretarza delegacji polskiej na posiedzeniach dowództwa Układu Warszawskiego. Na to ostatnie stanowisko mianował go Jaruzelski. Sztab generalny jest mózgiem każdej armii, zaś mózgiem sztabu generalnego LWP był I Oddział Planowania Strategicznego. Jego szefem był właśnie Ryszard Kukliński.

Później Jaruzelski wielokrotnie oczerniał pułkownika Kuklińskiego. W rozmowie z Adamem Michnikiem w „Gazecie Wyborczej” powiedział: Jeżeli przywróci się cześć i honor i uniewinni się Kuklińskiego, to znaczy, że my nie mamy czci i honoru i my jesteśmy winni. Zgadzam się z tym zdaniem generała Jaruzelskiego. Na stronie 33 mojej książki jest zdjęcie zrobione w Moskwie na Kremlu w Sali Władimirowskiej, gdzie na posiedzeniu KC KPZR następca Andropowa i Breżniewa Kontstantin Czernienko odznacza Wojciecha Jaruzelskiego najwyższym radzieckim odznaczeniem, platynowo-złotym orderem Lenina, którego nigdy w historii nie otrzymał żaden Polak. Ani Bierut, ani Gomułka, ani Gierek. Nikt, tylko Jaruzelski za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, tzw. „mniejszego zła”. Tak Rosjanie wynagrodzili swojego wiernego sługę. Co ciekawe, to zdjęcie było publikowane w nakładzie ok. 20 mln egzemplarzy na pierwszych stronach radzieckich dzienników następnego dnia po tej ceremonii. W Polsce nie było o niej wzmianki w gazetach, nawet PAP niczego nie podał. To jedno zdjęcie przekreśla wszystkie kłamstwa na temat stanu wojennego i tego, że był on „mniejszym złem”.

Kukliński zdawał sobie sprawę, że szykowano III wojnę światową. Rosjanie najchętniej zajęliby Europę bez wojny, bez jednego strzału, gdyby ich 50 tysięcy czołgów i 5,5 mln żołnierzy mogło przemaszerować Europę do Atlantyku. Ale wiadomo było, że Zachód będzie się bronił. To, że Rosjanie szykowali się do agresji, też było wiadomo. Nigdy tego nie ukrywali, zapisali to nawet w swojej konstytucji. Chodziło tylko o to, kiedy, jak i gdzie uderzą. I oto polski oficer położył Amerykanom prosto na biurko ich szczegółowe dane, mapy, plany mobilizacyjne. Istniała nawet mapa o powierzchni 13 m.kw. z planami mobilizacyjnymi i podpisem Jaruzelskiego. Ta mapa jest straszna. To pierwszy dzień III wojny światowej. Tę mapę sporządzał ręcznie na podstawie rozkazów, które przychodziły z Moskwy, Ryszard Kukliński. Zaznaczył np. na malutkiej Danii pięć uderzeń atomowych. Bomby miały spaść także na Brukselę, Antwerpię, Hamburg, Rotterdam, Amsterdam, Lubekę, Hanower.

Jakie to były bomby? Proszę popatrzeć na stronę 61 ksiązki. Rosyjskie rakiety miały 74 m długości, zasięg do 11.500 km, po sześć głowic. Były w stanie uderzyć w każde miejsce w Ameryce. Na Nowy Jork wystarczyłaby jedna, siedemdziesiąt razy silniejsza niż bomba zrzucona na Hiroszimę (NB dziś Rosjanie mają jeszcze lepsze). Szczegółowe plany pokazywały, że w Polsce mobilizacji podlegali wszyscy mężczyźni od 18 do 54 roku życia. Ponad 800.000 Polaków miało dostać hełm na głowę, kałasznikowa do ręki i zdobywać dla Rosjan Danię, północne Niemcy i Holandię. Mieliśmy być strażą przednią, mięsem armatnim dla radzieckich marszałków. To byłaby hekatomba narodowa. Dopiero za nami miał się posuwać tzw. drugi rzut strategiczny. Plany przewidywały zajęcie Europy w ciągu 12, najdalej 18 dni. Prawdziwy Blitzkrieg. Chodziło o to, żeby w pierwszych trzech godzinach wojny bomby atomowe spadły na centra wielkich miast europejskich, żeby zastraszyć Europę, rzucić ją na kolana i żeby Amerykanie nie zdążyli ściągnąć tu swoich wojsk. I oto Kukliński wszystkie te plany przekazał.

Wałęsa, który go wielokrotnie oczerniał słowem “zdrajca”, mówił, że gdyby Kuklińskiemu chodziło o Polskę, to by te plany przekazał jemu, Wałęsie. Kukliński doskonale wiedział, że Wałęsa to Bolek. Wiedział, że więcej niż połowa Komisji Krajowej “Solidarności” była spenetrowana przez bezpiekę. A poza tym, co ci ludzie z tymi szczegółowymi planami militarnymi mogliby zrobić? Mogły je pokrzyżować tylko Stany Zjednoczone. I one to zrobiły. Przede wszystkim prezydent Ronald Reagan, wielki przyjaciel Polski i Polaków, a Ryszarda Kuklińskiego w szczególności. Kukliński przyjaźnił się też z naszym wielkim poetą Zbigniewem Herbertem. Na stronie 226 jest ostatnie zdjęcie Herberta zrobione za jego życia, na którym wita się Kuklińskim. Był już umierający i przed śmiercią koniecznie chciał się z nim zobaczyć. Na ścianie wisi różaniec. Herbert twierdził, że Adam Mickiewicz pisząc Redutę Ordona stworzył poetycką wizję kataklizmu III wojny światowej rozpoczętej przez Rosję. Proszę sobie przypomnieć zakończenie Reduty:

Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze.
Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,
kiedy ziemię despotyzm i duma szalona
obleją, jak Moskale redutę Ordona -
karząc plemię zwyciężców zbrodniami zatrute,
Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę

Kukliński lubił ten poemat, jak wszyscy Polacy, ale był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli, że w Polsce stacjonują sowieckie rakiety z głowicami atomowymi. Wiedział, że komuniści kłamali, od Gomułki do Jaruzelskiego, że w Polsce nie ma broni atomowej. Była. Najpierw jedna brygada 16 rakiet, potem dwie brygady, wreszcie pod koniec lat 80-tych trzy brygady. Już w lutym 1965 roku młody major Kukliński w czasie wspólnych ćwiczeń polsko-radzieckich koło Orzesza na Mazurach miał niebywałą okazję dotknąć dłonią taką rakietę. Pewien generał radziecki, z którym się przyjaźnił, powiedział po pijanemu Ryszard, chcesz dotknąć atomu? Wyszli na dwór, a tam stało szesnaście platform z rakietami SS 18A. To były stosunkowo proste rakiety taktyczne, które miały zasięg tylko 1500 km. Od dotknął i poczuł, że oblewa go pot.

Dlaczego Rosjanie trzymali broń atomową w Polsce? Mieli kilka powodów. Przede wszystkim, im bliżej celu, czyli Europy Zachodniej, tym lepiej, bo łatwiej trafić. Była w tym także inna zbrodnicza sowiecka logika. Oto Polacy byli żywymi tarczami. Gdyby rakiety wystrzelono z terytorium Polski, to na zasadzie odwetu Amerykanie musieliby uderzyć w Polskę. Gdyby wystrzelono z terytorium Rosji, kontruderzenie byłoby natychmiastowe. Natomiast nad Polską by się zastanawiali, bo to jednak Polska. Dlatego Rosjanie swoje siły zbrojne przesuwali jak najdalej na Zachód, także te trzy brygady SS 18, potem SS 24. Mieliśmy być zakładnikami, żeby Amerykanie zastanawiali się choć przez chwilę, a chwila w wojnie atomowej ma ogromne znaczenie. Kukliński wiedział więc, że bez względu na wynik tej wojny, ona zakończy się atomowym holokaustem Polski i Polaków. Przestalibyśmy istnieć. I postanowił działać. Jeżeli zarzucają mu zdradę, a robią to cały czas, to warto się nad tymi faktami zastanowić.

Moja książka nie może być sprzedawana w sieci Empiku. Jednym z powodów jest opublikowany w niej tajny dokument, wyrok śmierci na Ryszarda Kuklińskiego, pod którym widnieją z nazwiska sędziów: Władysława Monarchy i Henryka Urbanowicza. W III RP w 2012 roku nadal nie wolno go rozgłaszać, choć pochodzi ze stanu wojennego. To wyrok niesłychany. Oto sąd nie w Moskwie, tylko w Warszawie, złożony nie z Rosjan, tylko z Polaków, skazuje Polaka na śmierć za przekazywanie dokumentów nie polskich, tylko radzieckich, czyli tajemnic obcego mocarstwa wrogiego Polsce. Wszystkie te dokumenty były w języku rosyjskim, a nie polskim. Czy trzeba udowadniać, że PRL nie był państwem suwerennym? Wyrok śmierci był utrzymywany aż do roku 1997. Kukliński był bohaterem, który pomógł Ameryce wygrać zimną wojnę, pomógł pokonać Związek Radziecki, złamał kręgosłup sowieckim marszałkom. Mimo to, kolejni przywódcy Polski utrzymywali wyrok. Szczególnie haniebnie zachował się Lech Wałęsa, ale i Kwaśniewski. Empik odmówił dystrybucji tej książki za jakiekolwiek pieniądze.

Na stronach 128 i 129 są zdjęcia czołgów sowieckich stojących po horyzont podczas manewrów tuż przy granicy z NRF. To jest tylko jedna dywizja pancerna 300 czołgów. A takich dywizji Rosjanie mieli ponad sto. Powstaje pytanie, jak Kukliński wkradł się w łaski sowieckich marszałków, w szczególności Kulikowa i Ustinowa. Oni mieli do niego absolutne zaufanie. Jedno zdjęcie Kukliński uważał za zdjęcie swojego życia. W Moskwie w lutym 1980 roku w gabinecie marszałka Ustinowa polski pułkownik stoi nad nim za jego plecami i patrzy mu na ręce. Wtedy Kukliński był prawie pewny, że już wpadł. W trakcie tego spotkania z Ustinowem zadzwonił telefon. Marszałek podniósł słuchawkę i Kukliński zorientował się, że Ustinow musi rozmawiać z kimś ważniejszym od siebie, a był numerem piątym na Kremlu. To mógł dzwonić Breżniew, Kosygin albo szef KGB Andropow. Kukliński sądził, że to ten ostatni. Ustinow odpowiadał: Tak, przyjechał. Tak, z Warszawy. Tak, przywiózł. Nie, teraz nie możemy przyjechać. Najwcześniej za dwie godziny. I odłożył słuchawkę. Tymczasem to dzwoniła najstarsza córka marszałka Ustinowa, Natalia. Pytała, czy przyjechał ten Polak i czy przywiózł rajstopy. Mówiła, że czekają z obiadem. Czy pamiętacie Państwo, jakim luksusem były wtedy rajstopy w Warszawie? W Moskwie był to luksus dużo większy. I taki marszałek Ustinow miał pod bronią ponad pięciomilionową armię, rakiety z głowicami atomowymi, kilkadziesiąt tysięcy czołgów, chciał podbić Europę, a kobiety w jego rodzinie nie miały rajstop. Oni wszyscy w Moskwie uwielbiali Kuklińskiego. On ich wszystkich okręcił dookoła palca. Oszukał odwiecznego wroga Polski. Był mały, drobny, słaby. Polska była podbita, w Polsce stacjonowała armia sowiecka, w Rembertowie 6 tysięcy żołnierzy, m.in. brygada osławionego specnazu. Wroga można było tylko oszukać i on to zrobił.

W mojej książce znajduje się obraz Matki Bożej Solidarności. Namalował go jeden z ciężko rannych górników w podziemiach Kopalni Wujek w nocy z 14 na 15 grudnia 1981 r. Obraz ten wisiał w kaplicy kopalni. Kiedy Ryszard Kukliński w 1998 roku przyjechał po raz pierwszy do Polski, górnicy razem uznali, że był jedynym sprawiedliwym, który uratował honor Wojska Polskiego, i podarowali mu obraz jako wotum dla jego żony, która ciężko rozchorowała się po śmierci dwóch synów.

Przedmowę do książki napisał ks. biskup polowy Wojska Polskiego metropolita gdański Leszek Głódź. Powtórzył dokładnie to, co powiedział na pogrzebie Ryszarda Kuklińskiego: Czyż pułkownik Ryszard Kukliński nie jest jednym z “żołnierzy wyklętych”? Przed katedrą było ok. 20 tysięcy ludzi. Biskupa polowego, generała dywizji, straszono, żeby nie odprawiał tego pogrzebu. Ja i mój wydawca także byliśmy zastraszani, żeby ta książka nie była rozpowszechniana. Największa sieć księgarska w Polsce Empik odmówiła. Ktoś za tym stoi, choć Ryszard Kukliński już nie żyje, Polski Ludowej nie ma, bezpieki nie ma, nawet Rosji Sowieckiej nie ma…

 

Część 2
Odpowiedzi na pytania z sali

 

- Czy jest szansa na pozbycie się „czerwonej zarazy” z Polski w przyszłości?

- „Czerwonej zarazy” już niby nie ma. To w stanie wojennym skandowaliśmy „czerwoną hołotę raz sierpem, raz młotem”. Ja mam bardzo duże problemy ze wskazaniem studentom, gdzie jest ta czerwona zaraza. Wszystko się rozmyło, zaokrągliło przy tym Okrągłym Stole. Kiedyś była sytuacja klarowna, byliśmy my i oni. My byliśmy biało-czerwoni, oni czerwoni. A dzisiaj? Może tych ostatnich już nie ma? Nie wiem, czy Państwo wiecie, że generał Jaruzelski w 2011 r. był ciężko chory. To było w sierpniu czy wrześniu. W szpitalu na Szaserów wydawało się, że generał umrze, ale wyzdrowiał. Tymczasem zrobiono mu miejsce na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Alei Zasłużonych pomiędzy Władysławem Gomułką, gen. Walterem i Aleksandrem Zawadzkim. Takiego grobu za życia nie miał ani Bierut, ani Gomułka. Nikt. A Jaruzelski ma.

- Dziełem życia płk Kuklińskiego jest tajny memoriał analityczny liczący 400 stron. Czy widział pan ten memoriał?

- Nie widziałem. Gdy pisałem pierwsze wydanie książki „Polska samotna misja” chciałem ten memoriał zobaczyć. Ta szczegółowa praca analityczna była prezentem, który Kukliński zrobił Amerykanom. On studiował w Moskwie w Akademii Sowieckich Sił Zbrojnych im. Marszałka Woroszyłowa. To była jakby praca habilitacyjna, studia dla najwyższej kadry armii sowieckiej. Dyplom ukończenia studiów pokazuje, czym Kukliński zajmował się w Moskwie: wojną z użyciem broni atomowej. Szczegółowo analizował dane armii amerykańskiej i armii państw NATO w Europie. On ten memoriał napisał po to, żeby ich skrytykować. Pokazał im wszystkie słabe punkty, które Rosjanie wykorzystają w przypadku wojny.

Służby specjalne, także w CIA, mają to do siebie, że jak coś do nich wpadnie, to chowają w takich sejfach, że już nie można wydobyć. Kukliński prosił, żeby mu potem wypożyczyli na jeden dzień, a nawet na parę godzin, żebym ja mógł to razem z nim przeczytać. Sam chciał do tego memoriału wrócić po latach. Nie pozwolili mu. Dokumenty są nadal tajne, ale wiemy, co tam było.

Amerykanie oszczędzili ogromne pieniądze dzięki Kuklińskiemu. Na przełomie lat 70 i 80-tych powstała konstrukcja nowoczesnego czołgu amerykańskiego typu Abrams III. Rosjanie w tym czasie mieli już w produkcji czołgi, które dzisiaj mają formę T-86. Kukliński sfotografował i przysłał całą ich dokumentację. To nie było dla niego trudne. Okazało się, że te amerykańskie czołgi będą dużo gorsze konstrukcyjnie od sowieckich. Reagan podjął decyzję żeby wstrzymać produkcję. Amerykanie oszczędzili 5-7 miliardów dolarów, które przeznaczyli na tzw. inteligentne rakiety.

Ronald Reagan nadał Ryszardowi Kuklińskiemu stopień pułkownika armii Stanów Zjednoczonych i obywatelstwo poza normalną procedurą. Dał mu też ochronę. Rosjanie nie mogli go zabić, ani uprowadzić, choć próbowali w Ameryce. W mojej książce jest zdjęcie z Uniwersytetu Jagiellońskiego – Kukliński w otoczeniu ośmiu ludzi z ochrony, niektórzy z bronią maszynową na wierzchu. Nie są to kałasznikowy, tylko izraelskie UZI. Wszyscy są w kamizelkach kuloodpornych, Kukliński też. Był tak strzeżony, że nie było do niego dostępu. Elementem tej ochrony było to, że gdy budził się rano, nie wiedział, czy mu nie zmienili numeru telefonu i faksu. Amerykanie pilnowali go, żeby mu włos z głowy nie spadł. Chcieli pochować go na cmentarzu w Arlington. To jest dla nich świętość. Tam spoczywa prezydent Kennedy, inni prezydenci i bohaterowie Ameryki, ale Lech Kaczyński chciał, żeby go pochować w Warszawie. Tośmy go pochowali w Warszawie.

Pułkownik Ryszard Kukliński był pierwszym Polakiem i prawdopodobnie pierwszym Europejczykiem, który miał telefon komórkowy. To kosztowało Amerykanów majątek, podobno ćwierć miliona dolarów. Skonstruowali dwadzieścia kilka sztuk, pierwszy otrzymał Ryszard Kukliński, resztę grupa ludzi z CIA, która z nim współpracowała. To był oczywiście telefon satelitarny. Był wielkości połowy cegły, ważył niewiele mniej. Miał wyciągane anteny i kabel z tyłu. Żeby rozmawiać trzeba było wyjść na jakieś piętro, a najlepiej na otwartą przestrzeń. To był przełom lat 1977/78. Gdyby został namierzony przez bezpiekę albo KGB, nawet nie wiedzieliby, co to jest. Ten telefon leży dzisiaj w mułach Wisły środkowego przęsła Mostu Gdańskiego. Gdy Kukliński musiał się ewakuować w ostatniej chwili w listopadzie 1981 roku, wszystko, co było niebezpieczne, wrzucił do Wisły. Inaczej nie mógł zrobić. W domu nie miał pieca ani kominka. Gdy próbował spuścić dokumenty z wodą w toalecie, ta zapchała się. Próbował spalić w umywalce, ale zrobił się straszny dym. Wieczorem o wpół do jedenastej wszystko wziął do swojego Opla. Był listopadowy wieczór, padał deszcz. Na moście udał, że złapał gumę. Zdjął koło i udawał, że je zmienia. Gdy nikt nie jechał, wrzucił wszystko do Wisły.

Natomiast swój słynny aparat fotograficzny trzymał u siebie w pracy, czyli w sztabie generalnym na czwartym piętrze. Niektórzy wypisują głupstwa o tym, że miał aparat w długopisie albo zapalniczce. Po pierwsze, to byłoby bardzo niebezpieczne. Gdyby ktoś znalazł przy nim taki długopis, już byłoby po nim. Po drugie, zdjęcia z takich aparatów szpiegowskich niekoniecznie dobrze wychodzą. Po trzecie, on nie potrzebował się ukrywać. Zajmując newralgiczne stanowisko miał swój gabinet, do którego nikt nie miał prawa wejść. Tam były dokumenty sowieckie. W ostatnim okresie działalności miał swój gabinet nawet w Moskwie, w Ministerstwie Obrony Związku Radzieckiego. Tam się zamykał i swoim służbowym czeskim aparatem Vega III fotografował tajne dokumenty.

- W jakich okolicznościach poznał pan pułkownika?

- Wyszedłem z więzienia jako ostatni więzień polityczny 22 grudnia 1989 r. Przesiedziałem pięć lat z dziesięciu, na które zostałem skazany. Pod rządami Mazowieckiego siedziałem cztery miesiące. Potem w prasie zrobiło się zamieszanie, że wyszedł ostatni więzień sumienia. Sąd Najwyższy uniewinnił mnie w październiku 1990 roku. Wtedy pośmiertnie zrehabilitowano m.in. generała Fieldorfa-Nila, rotmistrza Pileckiego, dyrektora Radia Wolna Europa prof. Najdera, ambasadorów Spasowskiego i Rurarza ze Szwecji. Ówczesny redaktor Tygodnika Solidarność, Jarosław Kaczyński, powiedział do mnie: Może byś rozbił wywiad z Kuklińskim? Jak on przyjedzie do Warszawy, też go uniewinnią i będzie udzielał wywiadów na lewo i na prawo.

Niedługo potem wyjechałem do Ameryki. Kongres Polonii Amerykańskiej zaprosił mnie na cykl wykładów do Chicago i Nowego Jorku, więc przy okazji pojechałem do Waszyngtonu i zacząłem szukać Kuklińskiego. Upłynęło dużo czasu, zanim udało się go znaleźć. To było bardzo trudne, on używał innego nazwiska, ale ostatecznie spotkaliśmy się. Jak go zobaczyłem po raz pierwszy, byłem głęboko rozczarowany. Przecież nie wiedziałem, jak on wygląda. Wyobrażałem sobie, że taki agent to może niekoniecznie musi wyglądać jak James Bond albo Harrison Ford, ale przynajmniej musi być ciężko przystojny i musi mieć jeden pistolet pod pachą a drugi na pasku z tyłu. A tu wychodzi człowiek 168 cm wzrostu z brodą, a za nim jego ochroniarka. W Ameryce bardzo dużo kobiet pracuje w służbach specjalnych, są bardzo dobre. Tak go poznałem. Początkowo był wobec mnie bardzo nieufny. Zbliżyło nas to, że jego i mnie skazali nie tylko w tej samej sali, w tym samym budynku Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego, ale skazali ci sami ludzie. W dodatku okazało się, że mieszkaliśmy niedaleko siebie. Między jego domem przy ul. Rajców 11 a moim domem przy ul. Kanoniej na Starym Mieście jest w linii prostej tysiąc metrów. Chodziliśmy do tych samych sklepów, na tę samą pocztę, do tej samej apteki, do tego samego kiosku ruchu. Musieliśmy się spotykać i to nas bardzo zbliżyło.

- Czy to prawda, że Ryszard Kukliński otrzymywał za swoją działalność wynagrodzenie?

- Kuklińskiemu faktycznie robiono zarzuty, że on to robił dla pieniędzy. On był ochotnikiem i działał z pobudek absolutnie ideowych, ale Państwo nie musicie wierzyć mnie ani Amerykanom. Najlepszym dowodem na to jest ten straszny wyrok sądu stanu wojennego, którym skazano go na śmierć, pozbawienie praw publicznych i degradację. W tym wyroku nie ma nawet wzmianki o tym, że Kukliński odnosił jakieś korzyści materialne. Rzekomo miał jacht. Ten jacht nie był jego, tylko sztabu generalnego. Kukliński uwielbiał pływać. Spędził wiele lat w Kołobrzegu jako dowódca batalionu obrony wybrzeża. Tam nauczył się pływać. Kochał morze. W czasach Gierka, kiedy zaczęło się w Polsce robić trochę lepiej, panowie generałowie uznali, że w sztabie generalnym można założyć jachtklub, i na jego prezesa wybrali Kuklińskiego. Z kolei samochód Kuklińskiego, o którym tyle rozpowiadano, to był 11-letni Opel, absolutnie zajeżdżony. Kukliński musiał zdobywać do niego jakieś części, tak jak to było za komuny.

Z kolei jego osławiona willa przy ul. Rajców 11 to segment 98 m2. Jeden z czterdziestu paru jednakowych segmentów stojących w prostokącie ulicy Rajców, Burmistrzowskiej, Wójtowskiej i Kościelnej. Tam mieszkali generałowie, jeden major i inni ludzie, np. reżyser Dejmek. Jeżeli Ryszard Kukliński kupił ten segment w spółdzielni za judaszowe dolary, które rzekomo dostawał od CIA i Ronalda Reagana, to powstaje bardzo niebezpieczne pytanie, za jakie pieniądze powstała reszta identycznych segmentów. Może za ruble? Gdy Kuklińskiego skazali na karę śmierci, to także na konfiskatę tego segmentu, który był współwłasnością małżeńską Hanny i Ryszarda Kuklińskich. Skazano Ryszarda, a nie jego żonę, więc segment powinni byli podzielić na pół, ale skonfiskowali wszystko. Segment otrzymał ówczesny wicepremier Zbigniew Messner, prawa ręka Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym. Ja widziałem ten dokument, w którym on napisał do Jaruzelskiego, że pochodzi z Katowic, nie ma gdzie mieszkać i nie ma dachu nad głową. Jaruzelski podpisał, że się zgadza. Messner zapłacił mniej więcej jedną piątą ceny małego Fiata. Wtedy mógł mieć każdy dom w Polsce, a nie byle jaki segment. Ale na tym polegała zemsta na pułkowniku Kuklińskim - zabrać jemu i dać jakiemuś czerwonemu. Kiedy sprawa zaczęła robić się głośna, w 1993 roku Messner czym prędzej to sprzedał z dużym zyskiem za sto parę tysięcy dolarów siostrom unickim z Ukrainy, które tam są do dzisiaj.

- Dlaczego na jednego z autorów przedmowy, obok arcybiskupa Leszka Głódzia i Wiktora Suworowa, wybrał pan akurat Radosława Sikorskiego?

- Przedmowę napisało trzech bardzo różnych ludzi. Wiktor Suworow, autor słynnego „Akwarium”, został skazany w Związku Radzieckim na karę śmierci, który to wyrok jest wciąż utrzymywany. Dzisiaj Suworow jest profesorem Royal Military Academy of Science w Anglii, wybitnym specjalistą armii rosyjskiej. Natomiast dlaczego Sikorski? Ja jestem historykiem. W tej książce są obszerne wypowiedzi m.in. takich ludzi jak Czesław Kiszczak, Lech Wałęsa, Jerzy Urban, Leszek Miller, Tomasz Lis. Chciałem zebrać możliwie różne wypowiedzi. W sprawie Kuklińskiego linia podziału przebiega bardzo dziwnie. Jan Olszewski powiedział, że stosunek do pułkownika Kuklińskiego jest swoistym papierkiem lakmusowym. Stosunek ten pokazuje, kto jest kim. Czy jest albo nie jest homo sovieticus. Ja nie jestem adwokatem Radosława Sikorskiego. Nie wiem, w co on gra. Był Wiceministrem Obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Był Ministrem Obrony w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Tutaj o Ryszardzie Kuklińskim napisał bardzo pięknie, określając go jako pierwszego polskiego oficera w NATO. Chciałem pokazać, jak bardzo różni ludzie na skrajnie różne sposoby wypowiadali się o Ryszardzie Kuklińskim.

 W mojej książce jest rozdział poświęcony opiniom przedstawicieli Kościoła. W sprawie Ryszarda Kuklińskiego w Kościele nie było żadnych podziałów. W książce mamy wypowiedzi ks. prałata Zdzisława Peszkowskiego, abp Tadeusza Gocławskiego, abp Józefa Życińskiego. Kardynał Franciszek Macharski wręczył Ryszardowi Kuklińskiemu dyplom honorowego obywatela Krakowa i powiedział: Witamy w wolnej ojczyźnie, w królewskim Krakowie, ostatniego polskiego tułacza. Ks. Henryk Jankowski: Polska, a szczególnie młode pokolenie Polaków, potrzebuje takich wzorców bohaterstwa, jak pułkownik Kukliński. Ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk: Pułkownik Kukliński to bohaterska postać współczesnych dziejów Polski. A oto zdjęcie grupy kilkunastu księży, którzy nas wspierali w czasach stanu wojennego, przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki na spotkaniu z pułkownikiem Kuklińskim. Obok stoi jeden z ochroniarzy z bronią gotową do strzału. Niech to będzie odpowiedź na pytanie, które padło pierwsze, o czerwoną zarazę. Niby jej nie ma, a jest. Tworzący ją ludzie przecież nie rozpłynęli się.

W tej książce chciałem zamieścić różne opinie. Jak powiedział abp Głódź, spór o Kuklińskiego to jest spór o Polskę. Gdy czasem chodzę na Powązki Wojskowe, żeby pomodlić się na grobie pułkownika, to widzę, że większość grobów w Alei Zasłużonych nie ma krzyży. Jak młodzieży wytłumaczyć, że Bierut, Marchlewski, Gomułka, Walter, Zawadzki to zasłużeni? Gdy prezydent Kaczyński kazał pochować Ryszarda Kuklińskiego w takim miejscu, żeby to był pierwszy grób otwierający Aleję Zasłużonych, w tym czasie pierwszy był grób Bieruta. To monumentalny sarkofag. Teraz schowany za tujami, ale jest. Potem kilka metrów obok Kuklińskiego pochowali Kuronia, a jeszcze później Kołakowskiego i Geremka. Gdy jestem przy grobie pułkownika, ludzie podchodzą i pytają, dlaczego obok jest Kuroń, co tu robi Geremek. To jest cmentarz, który pokazuje całą naszą historię, skomplikowaną potwornie. Tam leżą ofiary i ich kaci. Tam leżą żołnierze Armii Krajowej, niektórzy mają grób symboliczny, jak rtm. Pilecki. I co zrobić z grobami komunistów? Odesłać do Moskwy, choćby Gomułkę lub Bieruta? To jest problem.

W książce jako historyk chciałem rzetelnie pokazać wszystkie opinie o Kuklińskim, złe i dobre. Jak to było możliwe, że z jednej strony Wałęsa, Michnik, Kuroń, Kwaśniewski i Cimoszewicz atakowali Kuklińskiego, a z drugiej strony nie da się zaprzeczyć, że Leszek Miller doprowadził do jego rehabilitacji z całą determinacją. Bez niego Kukliński nie zostałby zrehabilitowany. Dziś jesteśmy przytłoczeni katastrofą smoleńską, ale proszę pamiętać, że poprzedziła ją katastrofa helikoptera, którym leciał Miller. Gdy Miller był premierem, pilota awansowano i odznaczono orderem, a gdy przestał być premierem, zajęła się nim prokuratura.

- Która z cytowanych w książce opinii najbardziej pana zaskoczyła, czy zaciekawiła?

- Najważniejsza dla nas opinia nie jest polska. Nie Wałęsa, Jaruzelski, Miller, bp Głódź czy bp Płoski. Najważniejsze są wypowiedzi Rosjan i Amerykanów. To jest istota polskiej misji, którą wykonał Polak i oficer Wojska Polskiego. On dostał się na same szczyty tego, co nazywa się geopolityką. Dotarł do najwyższych gabinetów Imperium Zła i pomógł Ameryce wygrać zimną wojnę. Marszałek Wiktor Kulikow mówił tak: Znamy dobrze pułkownika Kuklińskiego. To zdrajca i sprzedawczyk, niegodny tytułu oficera Wojska Polskiego. To był bardzo inteligentny oficer, inteligentny zdrajca. Proszę zwrócić uwagę, że Rosjanin i radziecki marszałek chce decydować o tym, który Polak jest godny, a który nie, munduru Wojska Polskiego. I to nie za komuny. To jest wypowiedź sprzed dziesięciu lat.

Generał Witalij Pawłow, zastępca szefa KGB, pisze tak: KGB nie miało w Polsce agentów, a jedynie zaufanych ludzi wśród przyjaciół. To bardzo wiele wyjaśnia, także w 2012 roku. W swoich pamiętnikach pisze, że mieli agentów w Ameryce, Anglii, Szwecji, Francji, na całym świecie, a w Polsce nie potrzebowali. Był krąg przyjaciół, a w nim mniejszy krąg zaufanych przyjaciół. I on ich wymienia z nazwiska, charakteryzuje kilkudziesięciu ludzi. To pokazuje, jak Rosjanie działają w Polsce. Jak działają od ponad dwustu lat, od czasów Targowicy. Targowiczanie też nie byli agentami. Byli przyjaciółmi Rosji w ogóle, a carycy Katarzyny w szczególności.

I jeszcze najważniejsze wypowiedzi, amerykańskie. To raport, który szef CIA William Casey napisał 9 lutego 1982 do prezydenta Reagana, jako uzasadnienie wniosku o to, żeby Kukliński dostał obywatelstwo amerykańskie, stopień pułkownika Stanów Zjednoczonych, dożywotnią ochronę i medal. Oto wypowiedź: Nikt na świecie w ciągu ostatnich 40 lat nie zaszkodził komunizmowi tak jak ten Polak. I jeszcze wypowiedź Lucille Ryan, dziś 80-letniej, która razem w grupą Amerykanów przeprowadziła brawurową operację wywiezienia Kuklińskiego z Polski tuż przed stanem wojennym: Polecenie, które otrzymaliśmy, pochodziło bezpośrednio od Williama Casey’a, ale było dla mnie oczywiste, że w sprawę musiał być osobiście zaangażowany prezydent Reagan. Nad różnymi opcjami wywiezienia z Polski Kuklińskiego pracowały w CIA całe sztaby ludzi. Kukliński uratował nas wszystkich przed III wojną światową, a ja uratowałam życie właśnie jemu.

Spisał M. Gizmajer