Bajka o Krowie Milce i Świętym Mikołaju

Ewa Urniaż-Szymańska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1. Nieznana planeta

            Krowa Milka zdecydowała się na lądowanie na nieznanej planecie. Miała w planie spotkanie z międzygalaktycznym Mikołajem. Bardzo ciekawa była jego wyglądu i rodzaju pojazdu, którym latał. Milka dowiedziała się niedawno, że ten zacny i bardzo szanowny obywatel wszechświata odwiedził kiedyś Ziemię i zostawił tam parę znaczących pamiątek. Ziemianie nazywają je piramidami i zigguratami. Doskonale pamiętali to Inkowie i Egipcjanie. Obecnie zamieszkujący tę małą planetę Ziemię mieszkańcy już tego nie pamiętają. Mówi się tam jednak, że te budowle to „droga do gwiazd”. Egipska Giza cały czas przyciąga tłumy turystów, którzy oglądają tam trzy piramidy i ogromnego kota Sfinksa. „Droga do gwiazd” to fajnie brzmi – pomyślała krowa i uruchomiła procedurę lądowania. Wokół niej pełno było gwiazd i ta jedna nieznana, zapomniana planeta. Ta z kolei była drogą do osoby Mikołaja rozdającego radość, uśmiech, szczęście i tajemnicę. Wszyscy go kochali, bo dawał prezenty. Na różnych planetach opisywano go jednak inaczej. Raz był widziany w postaci dziarskiego staruszka w białej szacie, innym razem jako zielone uśmiechnięte U lub złocisty kwadrat. Jak on naprawdę wygląda? - zastanawiała się Milka. A może jest tak jak ja kolorową krową?
            Wtedy uświadomiła sobie, że właśnie zmieniła kolorystykę swojego pojazdu. Jej statek był w warsztacie naprawczym na Urgali, której mieszkańcy nie lubili barwy zielonej. Nie rosła tam zielona trawa, nie było zielonych roślin, nie było nic w barwie zielonej, ani w kolorach, które do jej rodziny powszechnie przypisywano. Milce bardzo brakowało soczystych szmaragdów, nasyconych turkusów, zimnej zieleni chromowej. Jej statek był jedyną zieloną rzeczą na Urgali, ale bardzo krótko. Mechanicy sprawnie zabrali się za remont pojazdu i prace poszły szybko. Równie szybko przemalowano cały kadłub pojazdu. Mienił się on teraz prawie wszystkimi kolorami tęczy – prawie... bo brakowało tam ukochanej zieleni, pięknej trawiastej zieleni. Milka była bardzo zmartwiona tą zmianą, ale proces był nieodwracalny. Stało się.
            Leciała teraz pstrokatym dziwactwem ku wielkiej tajemnicy wszechświata. Bardzo chciała ją poznać. W końcu ona też odwiedziła nieskończoną ilość planet, tak jak ON, Mikołaj, dawca rzeczy dobrych, pięknych i potrzebnych. A może będzie w jego mocy zmienić ten kolorowy melanż na wiosenną zieleń dopiero co urodzonych listków drzew lub kwiatów? Może, może, może? Kątem oka zobaczyła w oddali mrugające zielono-żółte światła. O jak dobrze! Statek mknął szybko w kierunku nieznanego celu. Milka skupiła swoją uwagę na przyrządach, a komputer pokładowy informował ją, że za parę minut przekroczy strefę graniczną nieznanej planety…

 

2. Anioł

            Statek mknął dalej. Światła robiły się coraz jaskrawsze i bardziej zielone. Nagle Milka znalazła się w kaskadzie zieleni. Otaczała ją ściana migających świateł. To był tunel. Przyrządy pokładowe pracowały normalnie. Za pięć minut cel zostanie osiągnięty. Milka całkowicie oszołomiona bliskością planety wpadła w euforię. Zaraz, za moment wyląduje, a tam czeka na nią prezent. Co prawda nie znała zwyczajów mieszkańców obcej planety, nie wiedziała jakie i kiedy obchodzą święta, ale tam miał być On – Mikołaj. Jaki on jest ? Minuty bardzo się dłużyły, ale cel był coraz bliższy. Ciepłe światło działało kojąco na zmysły, a wnętrze kabiny lśniło ciepłymi barwami. Stop – komputer poinformował o wylądowaniu w wyznaczonym przez obsługę lotniska doku. Krowa Milka wyskoczyła ze swojego pojazdu. W jej kierunku płynęła zwiewna skrzydlata postać. To był anioł, złoto-niebieska istota. Jego skrzydła przypominały kwiecistą łąkę. Nie budził lęku, ale respekt. Był piękny.
             - Witamy na Selenie szacowna wędrowniczko – przemówił. - Podobno latasz po całym Wszechświecie, jesteśmy więc zaszczyceni twoją obecnością u nas. Nazywam się Sol i jestem strażnikiem tej planety. Z mojego polecenia przydzielono ci kwaterę na wulkanie Seltonie. Tam jest pięknie i powinnaś być zadowolona. Wiem, że lubisz zieloną trawę, a tam jest jej dużo. Jaki jest cel twojej podróży? Jeżeli turystyczny to chętnie pokażę ci parę ciekawostek, z których słynie nasz Selen. - Milka słuchała, ale jej myśli krążyły wokół nieznanej osoby Mikołaja. Znów powróciło natrętne pytanie: jaki on jest?
            - Nazywam się Milka – odparła – a moją pasją jest poznawanie nowych kultur i ludów zamieszkujących Kosmos. Przeprowadzam wywiady z ciekawymi osobami. Tutaj też mam nadzieję na owocne spotkanie. Jaki on jest?
            – O kim mówisz, Milko? – zapytał Sol.
        – O międzygalaktycznym Mikołaju. Wiem ze swoich źródeł, że tutaj zawitał. Chcę z nim porozmawiać. Mam też do Niego prośbę. Czy widzisz, czym ja latam? - Sol zatrzepotał swoimi ogromnymi skrzydłami, z których poleciały iskry. Między piórami rozwinęły się jak wachlarze miniaturowe cudowne tęcze.
            -Tęcze! Normalne tęcze! – wykrzyknęła Milka. Zauważyła też, że były pełne, z zielenią między żółtym, a niebieskim półokręgiem.
            - Tak Milko, w końcu zieleń to podstawa i ja też lubię wszelkie kolory zieleni. One działają dobrze i uspokajająco – odparł anioł. - Wiem zatem, z czym masz problem Milko, ale wszystko da się zrobić. To nie potrwa długo. Proponuję skierować się do miejsca noclegu. Czeka na nas soczysta zielona trawa. A tak przy okazji, Mikołaj też tam mieszka. Musisz się jednak pospieszyć, bo ma dużo pracy i.... jest samotnikiem.
            - A jaki on jest, Solu?
            - Nie wiem co ci odpowiedzieć... No… jest zmienny. Tak, to określenie do Niego najbardziej pasuje.

 

3. Podróż

            Anioł miał cudownie puszyste skrzydła. Milka leżała na puchowej skrzydlatej kołdrze i patrzyła w dół. Pierwszy raz jej pojazdem było ogromne anielskie skrzydło, tryskające fontannami złota z niebieskiego tła piór. Owa barwa lokalna „pilota” i gospodarza nieznanej planety była fascynująca. Cały świat wirował, a krystaliczne powietrze zatykało dech fioletowej krowy.
           - Ależ to piękne miejsce! – wyrwało się Milce. Zadowolony z komplementu Sol lekko skinął głową i przyspieszył bardzo płynny i spokojny lot. Pod nimi przepływały barwne plamy lasów, łąk i pól oraz siedzib mieszkańców. Tych ostatnich nie było widać. Budynki bez okien wykonane z półprzezroczystego materiału odbijały małe łuczki tęczy. Do celu było coraz bliżej.
             – Jak tu jest ślicznie – westchnęła Milka. Zastanowiło ją, czy Mikołaj też zakochał się w tym niesamowitym krajobrazie. A może nie oglądał go z lotu ptaka, to znaczy Anioła?
           – Droga Milko – odezwał się Sol – musisz wiedzieć, że Wielki Stwórca Wszechrzeczy podarował mu umiejętność BILOKACJI! To taki prezent Najwyższego za dobrą pracę. Dostają go tylko wybrani. Oni nie potrzebują skrzydeł. Chyba wiesz, Milko, czym jest biloakcja?
            - Wiem Solu – odpowiedziała. - No tak, zapomniałam, że ty czytasz w myślach. Szkoda, że ja nie potrafię być w paru miejscach na raz. Ileż mogłabym zrobić wywiadów z ciekawymi istotami!
            - Teraz też możesz – po krótkim namyśle odpowiedział Anioł. – Póki co,  delektuj się zielenią, którą tak kochasz.
            Wkrótce na tle dominującego ciemnego szmaragdu zaczęły wyrastać rudo-czerwone góry. Skały i kamienie porastał turkusowy mech. Dopełniały się tak pięknie, że aż dech zapierało. To był cel wycieczki Milki na obcą planetę. Anioł obniżył lot i ukazała się panorama małego miasteczka z przestronnym rynkiem. – Czy tu będziemy lądować Solu? – zapytała oczarowana tym, co zobaczyła.
            – Jeszcze nie, polecimy trochę dalej – szepnął Anioł. Lot trwał, ale już bardzo nisko nad ziemią. Za miasteczkiem zatoczyli koło i rozpoczęło się lądowanie między dwoma dziwnymi tęczowymi słupami.
           – Czy dzisiaj zobaczę Mikołaja? – odezwała się pasażerka anielskich skrzydeł. Była tak podekscytowana, że umknął jej moment dotknięcia twardego podłoża. Otaczały ją łagodne górotwory i te dziwne połyskujące konstrukcje. - A gdzie jest trawa? Tu jej nie ma! – zawołała. - Jest Milko, jest – usłyszała łagodny głos gospodarza. - Do twojej kwatery dotrzemy tą wąską drogą. Ona bardzo łagodnie pnie się w górę, około dwudziestu minut i… w końcu odpoczniesz. A teraz spójrz w niebo.
            Z nieba spadały kolorowe kostki go gry. 

 

4. Kres

            Zmęczona Milka popatrzyła na krętą i niezbyt szeroką drogę, westchnęła i ruszyła do przodu. W tym samym momencie deszcz kolorowych kostek nasilił się gwałtownie. Przy racicach krowy podróżniczki spadła jedna z nich. Mały, lekki, różowy sześcian z sześcioma kropkami z każdego boku. Za chwilę, nim Milka zdążyła ją podnieść, powłoka kostki pękła jak skorupka jajka, a z jej środka wyleciała różowa biedronka z sześcioma czarnymi kropkami na skrzydełkach. Milka patrzyła na to zjawisko jak osłupiała. „Jak to możliwe?” pomyślała, a na głos powiedziała: - Przecież biedronki nie wykluwają się w ten sposób.
            - Możliwe Milko, możliwe - usłyszała głos Anioła, jej przewodnika. - Te owady symbolizują nasze myśli i marzenia.
            - Wiesz Solu, znam pewne miejsce w kosmosie, zielono-niebieską planetę, której mieszkańcy łapią biedronki.
            - I... co z nimi robią?
            - I mówią do nich „biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba”...
            - Aha, pewnie mówisz o Ziemi. Tam te owady nazywa się bożymi krówkami. Ta planeta leży na peryferiach Układu Słonecznego, to bardzo daleko od nas.
            - Skąd to wszystko wiesz Solu?
            - Hmmm... ja już spotkałem międzygalaktycznego Mikołaja. A swoją drogą, ten kolorowy niegroźny deszcz jest właśnie jego dziełem. Ty ustrzeliłaś szóstkę, a więc szybko pomyśl o czymś miłym w kolorze różowym. Ja na przykład poprosiłbym o ciągle kwitnący różany krzew przed wejściem do mojego domu.
            - Wolę barwę zieloną Solu.
            - Wiem, wiem, ale pamiętaj, że różowe kwiaty otoczone są kobiercem zielonych liści. Czy chciałabyś żeby otaczający cię świat był monochromatyczny?
            - Ależ nie, nie, nie!
            - No właśnie. To o czym pomyślałaś?
            - Wiesz, o różowym pulpicie przy ekranie kontrolnym w moim statku. Dobrze by się odbijał od seledynu otoczenia, bo się z nim dopełnia i kontrastuje. Ten statek to mój dom. Ja w nim mieszkam, bo ciągle gdzieś latam, czegoś szukam.
            - Pomyślałaś, więc masz.
            - To takie proste?
            - Tak, jeśli to, o czym pomyślisz, nie sprawia przykrości innym istotom. Przy robieniu sobie przyjemności zawsze o tym trzeba pamiętać.
            - A czy wielkim egoizmem z mojej strony będzie poproszenie cię o trochę szybszy marsz w kierunku mojej kwatery? Jestem trochę głodna i zmęczona. Tyle wrażeń...
            - Już naprawiam mój błąd Milko - Sol wyciągnął jedno pióro ze swojego ogromnego skrzydła i podał je towarzyszce podróży. Pióro cudownie połyskiwało raz złotem, raz błękitem, a przed oczami krowy przepływały też połyskujące zielone plamy.
            - Ojej, moja ZIELEŃ!
          - To jest klucz do twojego pokoju i pastwiska. Tam dopiero zobaczysz ZIELEŃ, wielość kolorów barwy zielonej, którą tak kochasz. A gdy będziesz opuszczać to miejsce, piórko będzie dla ciebie pamiątką i drogowskazem. Moja planeta też leży na dalekich peryferiach wszechświata. Klucz ma zakodowaną informację o położeniu Selenu. Jest jak nawigacja w twoim statku kosmicznym. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przylecisz tu na odpoczynek po swoich kosmicznych wojażach. Mikołaj bywa tu często. Jak się domyślasz jego praca nie należy do łatwych, choć jest bardzo satysfakcjonująca. Dlatego chętnie na Selenie odpoczywa. A oto twoja kwatera Milko. Bądź tu tak długo, jak chcesz.
            - Dziękuję ci za wszystko Solu.
          Stanęli przed ukwieconą różanymi krzewami zieloną bramą. Anioł gwałtownie zatrzepotał ogromnymi skrzydłami. Poleciały z nich iskry układając się w kształty kwiatów, a właściwie kwieciste aureole, które otoczyły podróżniczkę. Wszystko działo się tak szybko, że oszołomiona Milka nie zauważyła zniknięcia gospodarza planety. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał anioł, unosił się intensywny zapach świeżo skoszonej trawy i fiołków. „Ale rozkoszny zapach i jaka niesamowita cisza. Ale, ale - ja już słyszałam o kimś, kto wokół siebie rozsiewał zapach tych kwiatów. Kto to był? Koniecznie muszę sobie to przypomnieć, ale nie teraz. Jutro, jutro.” Otworzyła jedno skrzydło bramy. „Ale ŁĄKA!!!”

 

5. Niespodzianka

            Idąc w kierunku domu spostrzegła, że wśród pachnących i bujnych roślin rosły też mięsożerne rosiczki. Ich buzie pełne były zębów, a zapach przyciągał naiwne owady. Latało ich tu wyjątkowo dużo. Zdziwiła się, ale chęć odpoczynku była o wiele silniejsza niż rozwiązywanie egzystencjalnych problemów tego świata, a właściwie tej planety. Święty Mikołaj był priorytetem. Nadmiar wrażeń spowodował, że sen dopadł Milkę w momencie gdy przekraczała próg domu. Sny były równie bogate i kolorowe jak jawa.
            Niebawem wyspana i odprężona zjadła pyszne śniadanie składające się z soczystej trawy i źródlanej wody. Zmęczenie minęło jak ręką odjął. Leniwie zaczęła rozglądać się po okolicy, która zrobiła na niej ogromne wrażenie. Podstępne owadożerne kwiaty znów wpadły jej w oko, ale uwagę przykuło co innego. To była duża szara plama mocno odcinająca się od dominujących zieleni traw, kwiatów i krzewów, całej palety barwy zielonej. Szarość przyciągała wzrok. Była bardzo intrygującym zjawiskiem. W miarę patrzenia stawała się coraz bardziej kolorowa pozostając jednak szarością. Milkę to dziwne złudzenie optyczne tak zafascynowało, że szła jak zahipnotyzowana coraz bliżej i bliżej nieznanego. Gdy była już naprawdę blisko, tak że zaczynała widzieć szczegóły, usłyszała donośny męski głos - JAM JEST, KTÓRY JEST.
            Jednocześnie w miejscu szarej plamy pojawił się szary stół z równie szarym krzesłem, na którym siedział szary człowiek. Był to raczej młody mężczyzna o przenikającym na wskroś spojrzeniu. Milka nie zauważyła ruchu warg, a jednak nieznajomy mówił dalej. - TO ON DAŁ MI DAR BYCIA TYM, KIM TERAZ JESTEM. Mogę chodzić, latać, zmieniać swoją postać, bilokować. Umiem pojawiać się w myślach i marzeniach. Chętnie podpowiadam jak robić dobre uczynki. Lubię dawać radość i szczęście.


 

             Zasłuchana Milka nie mogła wykonać żadnego ruchu ani wydobyć z siebie dźwięku. Stała, patrzyła i słuchała, a głos szarej postaci rozchodził się po całej łące. Słychać było tylko ten głos. Wszelkie istoty zamieszkujące okolicę gościnnej kwatery fioletowej krowy zamilkły. Tak jakby cały świat wsłuchiwał się w słowa mówiącego. Szary mężczyzna skierował swoje przenikliwe spojrzenie w stronę osłupiałej Milki. Do fioletowych uszu dotarł znajomy tekst, nowy i magiczny, ale i bliski zarazem. Czuła go całym swoim jestestwem, choć wiedziała, że jest dla niej jakby osiągalny. „To chyba Tolkien!” pomyślała krowa. „Tak, to ten ziemianin. On pisał książki, według których kręcono filmy dla ludzi zamieszkujących Ziemię. Oryginał brzmiał jednak chyba trochę inaczej. A może ja źle pamiętam?”
            Szary człowiek patrząc na Milkę spokojnie, bez podnoszenia głosu kontynuował. - I WSTĄPIŁEM NA SAM SZCZYT I WSZYSTKO ZROZUMIAŁEM, WSZYSTKO STAŁO SIĘ TAKIE JASNE I PROSTE, ALE NIKT MNIE NIE ZROZUMIAŁ. Ty jednak wiesz o czym mówię. Latasz i jesteś wiecznym wędrowcem tak jak i ja. - Milka próbowała skupić się na sensie wypowiedzianych słów, ale wszystko zachowywało się inaczej niż powinno. Łąka zapełniła się całą masą różnych pięknie zapakowanych prezentów, połyskiwały kolorowe wstążki i kartki z życzeniami pisane we wszystkich językach Wszechświata. Wszystko fruwało i nie dawało się opanować, jakby żyło własnym życiem. Świat tańczył, radował się i wirował wokół zdezorientowanej fioletowej Milki.
            W całym tym zgiełku i barwnym melanżu chodziła jej po głowie jedna myśl „szare jest kolorowe, szare nie jest smutne, jest kolorowe, błyszczy bielą, wieloma odcieniami błękitu... aż po czerń”. W końcu udało jej się zdobyć na odwagę i zadać nieśmiało pytanie sprawcy całego zamieszania: - Dlaczego jesteś TAKI SZARY? - Odpowiedz była błyskawiczna. Tym razem na twarzy mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech. - Milko, bo tak masz na imię, prawda? RADOŚĆ JEST KOLOROWA, a ja jestem TYLKO CIENIEM. Ale pamiętaj, że w nim też znajduje się BARWA. Jak widzisz, nie jestem jednoznaczny, mam w sobie biel i czerń. Cień znika gdy brakuje światła, tak jak bez smutku nie ma radości. To jest nasza odwieczna tajemnica i wzajemna współpraca. Bez teraz nie ma jutra, a teraz jest dla kogoś wczoraj. Zapomnij Milko o Urgali. Wiedz, że ja też jestem miłośnikiem zieleni i barw jej podobnym, mimo ich zmienności. Znam cię Milko, bo już się spotkaliśmy i jeszcze się spotkamy.
            Głos zamilkł. - Czy to był sen? - krzyknęła głośno krowa. Już z daleka znów usłyszała znajomy tembr – Pamiętaj, że jest dobro i zło, czerń i biel, radość i smutek. Wszechświat pełen jest kontrastów. Popatrz na te piękne rosiczki jak kuszą. Nie daj się oszukać i pamiętaj o piórku Sola.

 

6. Bezimienna planeta

            Cień zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Całe zjawisko trwało zaledwie kwadrans. Milce kręciło się w głowie, a przed oczami wirowały jej kolorowe paczuszki i pudełeczka z pięknymi kokardkami otoczone ogromną ilością kartek z życzeniami. Owady brzęczały, a rosiczki ćwiczyły cierpliwość w oczekiwaniu na swoją zdobycz. NIE ZMINIŁO SIĘ NIC. Nagle Milkę olśniło, że Cień poinformował ją o spełnieniu jej marzenia, czyli zmianie barwy jej ukochanej rakiety. - Może na jednej z tych kartek była moja prośba do Świętego? – pomyślała - A może ta szara istota pełniła rolę pośrednika? Gdzie jest teraz Mikołaj?
            Oczami wyobraźni starała się stworzyć jego postać, gdy nagle ktoś wyrwał ją gwałtownie z zamyślenia. Stał przed nią mały fioletowy sympatyczny ludzik. Miał kształt literki U i coś niewyraźnie mówił. Po chwili dotarł do niej głos, a potem zrozumiała sens słów - O jaki piękny dzień! - Wykrzyknęło U i uśmiechnęło się do Milki. Był to trochę zabawny widok. Nigdy przedtem mimo wielu podróży wszędobylska krowa nie widziała uśmiechniętej litery U, która wyglądała na przyjaźnie usposobionego osobnika.
            - Nazywam, się Umik i jestem fioletowy tak jak i ty - powiedziało U.    „Faktycznie” przeszło przez myśl podróżniczce. – Tak, masz rację, ale ja, Milka, bo tak mam na imię, jestem jaśniejsza i mniej nasycona. No chyba widzisz! Mój fiolet bliższy jest czerwieni, a twój błękitowi, ale cóż, witaj w rodzinie Umiku. Co cię sprowadziło do tego pięknego zakątka? Pewnie tak samo jak i mnie chęć przygody i spotkania z kimś ciekawym, mam rację?
            - Dowiedziałem się, że spotkam tu DAWCĘ RZECZY DOBRYCH I POTRZEBNYCH.
         - Acha, mówisz więc Umiku o Międzygalaktycznym Świętym Mikołaju! Ja też przyleciałam z jego powodu i zakochałam się w tym bajecznym miejscu. Jeden problem mam już rozwiązany, ale bardzo chciałabym mu podziękować i gdyby zgodził się na wywiad to... No wiesz, latam gdzie tylko się da i przeprowadzam rozmowy z ciekawymi mieszkańcami różnych planet i galaktyk.
           - A ja Milko mam problem innej natury. Jeżeli masz chwilkę czasu i ochotę, to zapraszam do mojego domku. Mieszkam obok i ja jestem specjalistą od robienia pysznych sałatek. Lubisz trawę?
            - Oczywiście, uwielbiam.

             Za chwilę byli na miejscu w zacienionym kąciku gdzie rosła ogromna ilość różnych żółtych i pomarańczowych kwiatów. Umik postawił na stole miski i kubki, a gdy oboje najedli się i napili pysznej źródlanej wody zaczął snuć swoją opowieść.- Mieszkam w konstelacji Oriona na bardzo małej bezimiennej planetce. Krąży ona w towarzystwie trzech księżyców, Umo, Uko i Ulex, wokół bardzo młodego jasno świecącego słońca Ulano i jego brata Ulmino. Od wielu lat nasi ojcowie, a teraz my młodsi wysyłamy do Mikołaja listy z prośbą o pomoc w wymyśleniu imienia dla naszego globu. Wciąż przychodzi do nas wiele odpowiedzi, ale niestety żadna nie przypadła naszym mieszkańcom do gustu. Problemu nie dało się rozwiązać. Pewien przełom nastąpił gdy mieszkańcy Celika leżącego gdzieś na końcowym odcinku Drogi Mlecznej zapytali jak my wyglądamy. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że chyba panuje u nas kanon literki U. Kształt naszego ciała jest zbliżony do U i w ogóle wszystko u nas przypomina to nieszczęsne U. Domy i ulice, meble i sprzęty domowe to litera U. Góry, morza, jeziora i zamieszkujące je zwierzęta też przypominają literę U. Nawet alfabet zaczyna się od wiesz czego, od U, które jest symbolem mądrości, jedności i piękna. Krzewy i drzewa przycinamy tak by miały ten kształt. Nawet nasze słońca i księżyce, które dawno temu przeszły na emeryturę, też mają nazwy zaczynające się tą literą. Taka panuje u nas tradycja, a odejście od niej groziłoby chyba katastrofą kosmiczną. Tak więc, nazwa naszej planety też powinna zaczynać się od litery U, co będzie zgodne z logiką i estetyką tego kawałka kosmosu. Tak uradzili mędrcy i politycy podczas obrad przy stołach w kształcie litery U w największym mieście nazwanym Ups. I to koniec mojej opowieści. Teraz może pomóc tylko PRAWDZIWY MIKOŁAJ. A może to wszystko z powodu naszej pychy, bo chcieliśmy być prawie tak doskonali jak nasz Stwórca? On podobno ma kształt litery doskonałej, czyli O?
           - To wszystko jest bardzo ciekawe. Pocieszę cię, że podobny problem mieli mieszkańcy Celika. Litera C też jest prawie doskonała. Jutro opowiem ci ich historię –odparła Milka.
            - A więc do jutra.

 7. Wybrańcy z Celika

            Następnego dnia Milka spotkała się z nowym znajomym. Fioletowe U uśmiechało się mile i szerokim gestem zaprosiło ją do stołu. Po wspólnym śniadaniu krowa zaczęła opowieść o planecie Celik. Jej mieszkańcy pamiętają czasy, w których wszelkie istoty żyjące we wszechświecie nie myślały jeszcze o podróżach międzyplanetarnych, a swoje miejsce zamieszkania uznawały za centrum stworzenia. Celinianie żyli sobie spokojnie nikomu nie wadząc, do momentu przybycia pewnej postaci z kosmosu. Przybysz przywiózł całą masę nowinek technologicznych, które przyczyniły się do rozwoju cywilizacji Celika. Traktowano go jak bóstwo, a gdy nagle odleciał w nieznanym kierunku zaczęto stawiać mu świątynie. Artyści rysowali, malowali i rzeźbili jego wizerunki, ale bez twarzy, której nikt nigdy nie widział.


             Niebawem kapłani „boga bez twarzy” zaczęli wypowiadać się w jego imieniu i wprowadzać zasady, za naruszenie których groziły surowe kary. Od tej pory ubrania i wnętrza budynków publicznych można było projektować tylko w gamie ciepłych barw boskiego przybysza. Ponieważ jego spływające na ramiona włosy wyglądały jak splecione ze sobą literki C, układy architektoniczne też musiały przypominać kształt C. Litera ta świeciła na budynku parlamentu planety, a portrety bez twarzy widniały na ścianach sal wykładowych i gabinetów ważnych osobistości. Na ulicach i skwerach pojawiły się tablice głoszące, że Celinianie są WIELCY, MĄDRZY I WSPANIALI. Wszyscy musieli też być piękni i szczęśliwi, choć nie mogli okazywać uczuć traktowanych jako oznakę słabości. Celinianie uznali, że są WYBRAŃCAMI.
            Gdy nastąpiła era lotów kosmicznych władcy planety postanowili głosić WIEDZĘ CELIKA wszędzie tam, gdzie dolecą ich pojazdy. Każdą jednostkę celiniańskiej floty kosmicznej ozdobiono symbolem C. Pod hasłem głoszenia dobrej nowiny zajmowano nowe planety, na których dzielni emisariusze z C na kombinezonach zmieniali rzeczywistość. W zajętych przez nich światach zagościła CZERWIEŃ, POMARAŃCZ I ŻÓŁĆ oraz postać bez twarzy. 
            Tę zwycięską sielankę przerwała wizyta gościa z Urana, dziwnej planety Układu Słonecznego otoczonej pierścieniem rozdrobnionych bryłek materii. Przybysz ze złotymi rogami w ciemnym płaszczu sprawiał wrażenie mroczne i nie pasował do natury Celika. Budził grozę, choć nie okazywał agresji. Na pojeździe miał symbol kuli i cyrkla, a na twarzy tajemniczy uśmiech. Będąc w Parlamencie Celika nazwał siebie ASTROLOGIEM, poddanym pani wszystkich astrologów URANII.
           – Trochę się zmęczyłam – Milka przerwała swoją opowieść. – A poza tym, mamy sporo czasu. Nasz upragniony Mikołaj poleciał gdzieś z nagłą misją specjalną. Słyszałam, jak mówiły o tym małe zielone stworki, które też go szukają.
            - Więc jest nas więcej – westchnął Umik. – Chodźmy na łąkę, fioletowa koleżanko.
            - Dobrze, spacer tutaj może być fascynujący – odparła Milka.

 

 8. Milka, Umik i ciemność

            Łąka była zielona, pachnąca i pełna niespodzianek. Soczysta zieleń traw i cytrynowo-żółte kwiaty zachwycały jaskrawością, były kwintesencją radości. Jednak Milka i Umik skierowali swoje kroki w stronę ciemnej kępy drzew, która przyciągała ich uwagę z powodu ostrego kontrastu barw. Wśród gęstej roślinności z trudem dojrzeli wąską szarawą ścieżkę, która zachęcała do wycieczki w coraz dalsze rejony gościnnej polany. Wkrótce dotarli do drzew i zagłębili się w tajemniczy zagajnik.
            W miarę jak szli robiło się coraz ciemniej. To było trochę dziwne. Lasek nie gęstniał, a mimo to światła docierało coraz mniej. Znikła zieleń, którą zastąpiły błękity. Powietrze też jakby się ochłodziło. – Jakoś tu dziwnie – szepnęła Milka, a Umik tylko zmrużył oczy, jakby o czymś intensywnie myślał. Nagle przerwał ciszę głośnym zawołaniem – Wiem, wiem, wiem!
            – Co wiesz, Umiku? – spytała zdziwiona Milka.
            – Skrajności lubią się przyciągać!
            – Ale tu mamy monochromatyzm, wszystko jest w barwie niebieskiej, mniej lub bardziej nasyconej – zauważyła Milka.
            Drzewa pojawiały się teraz sporadycznie, choć ciemność gęstniała. Dróżka gdzieś znikła, za to w oddali wędrowcy zobaczyli mały jasny punkcik. Potem usłyszeli przepiękny śpiew. Wkrótce jasna plama rozpłynęła się, a coraz bardziej melodyjny głos zachęcał do dalszej wędrówki.
            Po jakimś czasie Milka i przybysz z bezimiennej planety zorientowali się, że wokół nie było już żadnych roślin ani drzew. Głos rozchodził się po całej przestrzeni, a do ich uszu dotarły słowa – Witam z moim świecie ciemności, kimkolwiek jesteście. Droga, którą tu dotarliście, nie ujawnia się każdemu. Większość gości wśród traw i kwiatów nie zwraca uwagi na ciemne plamy, bo są odpychające i nie pasują do sielanki.
            - Kim jesteś? - zapytali Milka i Umik.
          - Jestem ciemną stroną każdego z was. Jestem nocą dla dnia. Moje świetliki pilnują, by w naturze panowała równowaga. Gdy zostaje zachwiana, wysyłam Wielkiego Świętego.
            - Czy mówisz, a właściwie śpiewasz, o Mikołaju? – zapytała Milka. W odpowiedzi usłyszała najpiękniejsze na świecie – taaak… Znów poleciał z misją na drugą stronę galaktyki.
             - Czy możesz nam to wszystko wyjaśnić? – spytał Umik.
           - Powiem wam tylko, że są osobnicy, którym cudowna równowaga bardzo przeszkadza, a po przejściu do świata barw zimnych i złamanych mało widzą. To rodzi problemy. Teraz trzeba zająć się wami, fioletowi goście. Mamy czas, opowiedzcie coś o sobie – poprosił śpiewny gospodarz ciemności.
            - A ty nas nie znasz? – zapytali oboje patrząc na siebie, a potem w ciemność. Znów zabrzmiały harmonijne dźwięki, wśród których najwyraźniej słychać było dwa słowa – Znam, ale…

 

9. Dziwny sad

            Milka z Umikiem szli w zamyśleniu przez rosiczkową łąkę. Czarna przestrzeń, którą właśnie przemierzyli, znów stała się ciemną plamą odcinającą się od feerii barw. Uświadomili sobie, że wszystko, co piękne i barwne, ma też swoją ciemną ukrytą cząstkę. – Popatrz Umiku na te rosiczki, mięsożerne i ciągle głodne kwiaty. Są takie piękne i podstępne. Czy są dobre? – Spytała Milka. Umik zamyślił się – to trudne pytanie. Wierzę, że ich byt jest niezbędny dla funkcjonowania wszechświata. – Jesteś strasznie zasadniczy, ale może masz rację – mruknęła krowa.
            W tym momencie nad ich głowami przeleciała dziwna ogromna ważka. W przednich łapkach trzymała wyjątkowej urody złoty, misternie wykonany kielich z pachnącym płynem. – Uważaj na rosiczki! – zawołał Umik, a owad poleciał dalej i zniknął za horyzontem. – Uff, jak dobrze – westchnęła Milka. Szli dalej i wkrótce ich uwagę przykuł ogromny rój tęczowych owadów z naczyniami także przypominającymi kielichy, każdy o innym kształcie i innej barwie, upodabniającej się do koloru tułowia owada. Słychać było szum, trzepot tysięcy skrzydełek. Nagle żywe helikoptery uformowały się w szeregi i przed oczami gości pojawił się duży napis ZAPRASZAMY. Umik i Milka spojrzeli po sobie i zgodnym krokiem pomaszerowali w tym kierunku.

 

            Już z daleka dostrzegli dużą, obrośniętą rojnikami i bluszczem bramę. Na jej szczycie ktoś umieścił równie duży napis z kwiatów róży. Przybysze stanęli przed wejściem do sadu. Rośliny, podobnie jak latające istoty, uśmiechały się przyjaźnie i także splatały w słowo ZAPRASZAMY.
            Gdy przekroczyli granicę łąki i tego niezwykłego miejsca otoczyła ich mgiełka naturalnych zapachów. Miała to do siebie, że nie można jej było zamknąć we flakonach i trzymać pod lustrem. Alejki i dróżki prowadziły do wielu pięknie i ze smakiem zaaranżowanych miejsc. Rosły tam wszelkie znane i nieznane gatunki owocowych drzew, których opadające kwiaty były natychmiast zastępowane pączkami następnych, a do każdej gałązki czyjeś ręce przyczepiły małe białe kociołki. Co jakiś czas podlatywały do nich cudowne motyle aby zebrać nektar. Pieczę nad wszystkim trzymały ważki, których trzepot skrzydeł słychać było w każdym zakątku. W centralnym miejscu ktoś ustawił między drobnymi roślinami zgrabne niebieskie stoliki z krzesełkami.
            Umik i Milka oczarowani otoczeniem i trochę zmęczeni postanowili na nich odpocząć. Gdy usiedli, jedna z ważek zawisła nad nimi, wykonała zgrabny skłon główką i postawiła przed Milką swoje naczynie. Za chwilę drugie stanęło przed jej towarzyszem. Nektarowa nalewka smakowała wspaniale, a jej zapach nęcił małe muszki, które też miały ochotę skosztować. Zapanował sielankowy nastrój. Gdzieś z daleka przez szum wiatru i owadzich skrzydeł przebijały się dźwięki, które można było nazwać muzyką.
            - Czy wam smakuje? – usłyszeli nagle ciche pytanie kogoś chyba bardzo przezroczystego, bo nigdzie nie było go widać. – Tak tak, oczywiście, ale kto pyta? – odpowiedzieli razem. – Jestem obok was, mili turyści. Cieszę się, że tu trafiliście. Sol opowiadał o was. Wiem, co was tu sprowadziło. Niestety, świętego jeszcze nie ma. Czekamy na niego niecierpliwie, bo zaczęły chorować nam biedronki. Tracą pigment i stają się mało widoczne. Ani Sol, ani ja nie znamy przyczyny. Wiem, że jedno z was poznało Cień i właśnie wróciliście do świata dnia z krainy ciemności. Ja jestem znawcą pryzmatu, a właściwie sam jestem PRYZMATEM. To dzięki mnie i promieniom słonecznym widzicie kolory, kolorowy świat. Teraz muszę was pożegnać, ale niebawem znów się spotkamy. W moim zakątku tej planety jest dużo ciekawych pięknych miejsc. Posilcie się jeszcze, zaraz przyślę moje ważki. – Nastała cisza, w której przybysze poczuli, że znów zostali sami. – To może wrócimy do naszego przerwanego opowiadania? – zaproponowała Milka. Fioletowe U chętnie na to przystało.

 

10. Kot

            Kosmiczni wędrowcy rozkoszowali się pachnącym napojem podanym im przez ważki. Ogród żył własnym rytmem, a Milka i Umik wygodnie rozsiedli się na niebieskich krzesłach. Nastąpił właściwy moment do powrotu do niedokończonej opowieści o ekspansywnej planecie Celik. Milka wzięła głęboki oddech i wtedy nagle do ich stolika przybiegł duży czarny kot. Miał piękną błyszczącą sierść i cudowne zielone oczy. Zatrzymał się gwałtownie i zaczął wodzić wzrokiem po okolicy. W końcu jego wzrok padł na siedzących. Spojrzeli na siebie i usłyszeli miękki głos przybysza. – Myślałem, że już znalazłem, ale... wy jesteście tylko sztafażem. To nie to! Ja szukam złotego środka.
            – Czego szukasz? – zapytali jednocześnie Milka i Umik.
            – Miau… szukam złotego podziału, czyli idealnej przestrzeni – odpowiedział nieznajomy. – Jednak zawsze, gdy wydaje mi się, że znalazłem już tę idealną kompozycję, spotykam dysonans! To okropne, że w moim poczuciu estetyki otoczenie ulega zbyt gwałtownym zmianom. To dzieje się nawet w tej chwili. Popatrzcie na Lukrecję i Leokadię…. Gdyby pracowały kawałek dalej….
            – Masz na myśli te piękne owady? – zapytał Umik.
            – Miau… oczywiście, właśnie pijecie nektar z ich pucharków. To bardzo pracowite ważki.
            - A kim ty właściwie jesteś i jak masz na imię? – wtrąciła Milka. – Wyglądasz jak kot – dodał Umik.
          - Oj, przepraszam was bardzo za moje fatalne zachowanie. Jestem Wędrowcem. Pochodzę ze starego klanu Wędrowców. To królewski klan. Zasiedliliśmy wszystkie możliwe miejsca w kosmosie, w których tylko daje się żyć. Pomogła nam w tym wybitna inteligencja, dar otrzymany od Najwyższego.
           - Skromny to ty nie jesteś, ale miło nam, że wiemy z kim mamy do czynienia – stwierdziła Krowa. - Ja też zwiedzam różne światy, a na imię mam Milka. A to Umik z bezimiennej planety. Czekamy w tym ślicznym zakątku na międzygalaktycznego Świętego Mikołaja. A ty co tu robisz Wędrowcze?
            Kot zmrużył oczy, zastanowił się chwilę i usiadł. – Wiem, że przyleciałaś bardzo brzydkim pojazdem, ale chyba zmienił barwę na podobną do moich oczu. Miau… No tak, z wykształcenia jestem estetykiem, a więc zawodowo zajmuję się szukaniem harmonii i piękna. Ciągle szukam złotego środka.
            - Czego? – zapytali goście tajemniczego ogrodu.
            - Nie słyszeliście o złotym cięciu, podziale, liczbie?
            - Coś mi się obiło o uszy – mruknął Umik, a Milka tylko pokiwała głową.
            - Mówię o zasadzie, która obowiązuje w całym wszechświecie. Chodzi o ład i porządek – kontynuował z dumą czarny kot.
            - Mówisz o symetrii, wędrowcze?
            - Nie Milko, bo świat nie jest symetryczny, wręcz przeciwnie. To tylko złudzenie optyczne. Ulegamy mu i wydaje się nam, że lewa strona zawsze równa się prawej.
            - A nie musi? – zapytała zdziwiona krowa. – Przecież mój statek jest symetryczny.
           - Tak ci się tylko wydaje, ale przyjrzyj się dokładnie. Ważne są szczegóły. A teraz wyobraźcie sobie, moi mili, że nasz ogród jest jakby odcinkiem dłuższej linii. Zasada złotego podziału polega na tym, że ten odcinek ma się tak do części dłuższej, jak ta do całości. To brzmi bardzo mądrze, ale jest potrzebne przy wszelkim komponowaniu, malowaniu, rysowaniu, rzeźbieniu, projektowaniu, architekturze. Wszędzie gdzie stanęły moje łapy widać to dążenie do doskonałości.
            - A ta złota liczba? – znów wtrąciła Milka. – Z czym jest związana?
       - Dotyczy księżyców, które towarzyszą zamieszkałym planetom. Na przykład na Ziemi, którą niedawno odwiedziłam, liczba roku jest przyporządkowana  dziewiętnastoletniemu cyklowi księżyca.
            - A komu właściwie cała ta wiedza jest potrzebna? – zawołała Milka.
         - Każdemu, kto ustala daty ważne dla społeczności, np. święta. Ona pomaga harmonijnie funkcjonować mieszkańcom kosmosu i daje pretekst do wzajemnych odwiedzin.
            - A czy byłeś kiedyś w okolicy Urana, Wędrowcze?
            - Tak, nawet dość długo. To bardzo ciekawy świat. Kochają tam czerń, tak jak ja i cała moja rodzina. W końcu wszyscy jesteśmy czarni. Czerń pochłania wszystkie barwy i kolory świata, fioletowy też, choć jest bliski ideałowi i elegancji czerni.
            Kot zamilkł na chwilę i pokręcił głową. – Rozgadałem się, przepraszam. Pędzę dalej. Jak znam życie, znów się spotkamy. Wy szukacie Świętego, a ja już go kiedyś widziałem. Wyglądał jak piękna złota kula, ale podobnie jak my wcale nie był symetryczny. Powodzenia. Miau…

 

11. Mandala

            Kot zniknął. Zapanowała wszechobecna cisza przerywana jedynie delikatną muzyką odgrywaną przez skrzydełka ważek, które ciężko pracowały nad wytwarzaniem ogromnych ilości ambrozji. Panował sielankowy nastrój. – My chyba jesteśmy w raju – szepnęła Milka.
            – Myślisz o Edenie? Tam rosło Drzewo Mądrości Dobrego i Złego z pysznymi jabłkami - odpowiedział rozmarzonym głosem uśmiechnięty Umik.
            - Wiem przyjacielu. Ich wygląd bardzo kusił, ale były zakazanym owocem.
            - A ja tak lubię jabłka, szczególnie te wczesne, zielone, cudownie kwaskowate. Są bardzo smaczne i mają dużo witamin. Jednak na naszej planecie zieleń jest zastrzeżona tylko dla liści.
            - Oj, to dużo tracicie – stwierdziła Milka. - Moja intuicja podpowiada mi jednak, że w tym ogrodzie znajdziemy dużo podobnych krzewów i drzewek. Agrest, limonki, banany, oliwki, mniam. Oczy by jadły. To raj dla smakoszy.
            - Dla kogo Milko? – zapytał Umik.
            - No… Dla tych, co bardzo lubią jeść i cenią sobie posiłki pięknie wykonane i perfekcyjnie podane. O tym właśnie przed paroma minutami mówił ten czarny stwór-esteta. Właśnie uzmysłowił mi, że detale zmieniają otoczenie i są ważne w szczególnych sytuacjach.
            - No tak – mruknął Umik. – Detale, szczegóły no i znów te… kolory. Proponuję w tej sytuacji kolejny spacer w poszukiwaniu zielonego szczęścia. Ten ogród nas woła, zaprasza do odkrywania jego tajemnic.
            Idąc wzdłuż szpaleru platanów przerywanych kwitnącymi krzewami dotarli do turkusowego stawu okupowanego przez bardzo hałaśliwe żaby, które zamiast spokojnie medytować w wodzie i cieszyć się urodą otoczenia skakały we wszystkich kierunkach. Skakały i robiły coś jeszcze. Żeby to dokładnie zobaczyć fioletowi wędrowcy musieli podejść bliżej.
            Zielone żaby przenosiły w pyszczkach kolorowy piasek tylko po to by wypluć go w określonym miejscu. Każda miała wyraźnie wyznaczony rewir. Ich praca była tytaniczna, ale efekt zadziwiający. Pracowały też pod jakimś nadzorem, dzięki czemu wykonywały zadanie sprawnie i bez poprawek. Powstawał misterny wzór, w którym znalazły się motywy roślinne i geometryczne, każdy kształt otaczał zielony kontur, a od wielości kolorów kręciło się w głowie.

15.Milka.jpg - 347.94 kb

            - Co tu się dzieje? – Milka głośno zawołała do Umika. Z każdą chwilą robiło się coraz głośniej. Każda z żab miała coś do powiedzenia na temat pracy koleżanki, napięcie rosło a uwaga zielonych stworzonek była skupiona tylko na powstającym obrazie.
            – One nas nie widzą – stwierdził Umik. – Po co to robią? To jest tylko bardzo nietrwały obraz z piasku. To nie ma sensu!
            - Chyba jednak jest inaczej – krzyknęła mu do ucha Krowa.
            Wtem kilka ślicznych złotozielonych żabek z pomarańczowo-fioletowymi oczami skoczyło w ich kierunku. Biła z nich radość i wielka ufność do nieznajomych. – Czy chcecie nam pomóc? – wołały jedna przez drugą. – Robimy mandalę, robimy mandalę, mandalę dla Świętego Mikołaja! To ma być niespodzianka na jego przywitanie z dalekiej podróży! Zawsze, zawsze tak robimy.
            - A co to jest mandala? – zapytali Milka i Umik.
            - O, nie wiecie, że to jest koło, uniwersalny symbol Boga i kosmosu? I naszego kochanego Mikołaja-wybawcy?
            - Możecie coś nam o tym powiedzieć?
            - Tak, tak, tak – żaby skrzeczały radośnie. - Zabrał nas z umierającej planety. Dał nam nowy dom! Właśnie tutaj! - Jedna z żab wysunęła się do przodu i z dużą powagą oznajmiła – Jego statek ozdabiały koncentryczne kręgi. Kiedy wysiadł przypominał piękną, świecącą jasnym światłem kulę. Zanim zaprosił nas na pokład swojego statku powiedział, że mamy ważną misję do wykonania. Opowiadał nam o potężnych i mądrych istotach, które piją wodę z przejrzystych potoków, a gdy przyjdzie czas zaprzęgną do swego pojazdu beznogiego dobrego smoka, dosiądą obłoków i wtedy zwycięży MĄDROŚĆ. I my mamy tam być. Tyle wiemy. A teraz chodźcie z nami. - Jest tyle pracy – znów wołały wszystkie jednocześnie. – Damy wam łatwy kawałek do wykonania. Wedle waszego pomysłu. Chodźcie, chodźcie!

 

12. Mandala

            - No to przyczyniliśmy się do stworzenia dzieła sztuki. Do tej pory myślałam, że takie kolorowe kompozycje zamknięte służą tylko celom estetycznym, mają cieszyć i bawić. – stwierdziła Milka.
            - To jednak bardziej skomplikowane. One coś wyrażają – zauważył Umik. – W moim świecie mandala składałaby się z koncentrycznie zespolonych liter U. Powstałoby tondo przecięte na pół.
            - Co jest tondo? – spytała Krowa. – Nie znam tego słowa.
            - No tak, wasz zasób słów jest ograniczony. Tondo do figura geometryczna zwana inaczej elipsą. Złośliwi mówią, że to kopnięte koło.
            - Już wiem! Widziałam dużo mebli i luster w tym kształcie – ucieszyła się Milka.
            - A czy usypywałaś kiedyś mandalę? Ja tylko budowałem wielkie zamki z fioletowego piasku. Nigdy też nie spotkałem tylu niezwykłych stworzeń co tutaj. Na mojej bezimiennej planecie żyją tylko małe słodkie ulki i usanki. Trzymamy je w domach, bo chętnie zajmują się dziećmi. Są bardzo opiekuńcze, dzieciaki bardzo je kochają.
            - Ładnie opowiadasz… - westchnęła Milka.
            W tym momencie usłyszeli dość głośne chrząknięcie. Wyraźnie ktoś przysłuchiwał się ich rozmowie. Oboje gwałtownie odwrócili się i zobaczyli ogromną złoto-fioletową jaszczurkę. Łuski pokrywające cały jej grzbiet lśniły jak wypolerowane. Patrzyła na wędrowców z sympatią. Mieli wrażenie, że uśmiechała się, choć jej wargi pozostawały nieruchome. Głowę, palce i ogon dziwnej istoty zwieńczały ostre czarne kolce i pazury. Miała też śmieszne wąskie żółto-brązowe uszy. Na jednym z nich przycupnęła wyjątkowej urody zielono-czerwona żaba, którą poznali podczas wspólnej pracy twórczej.

            - Przyprowadziłam naszego przyjaciela, który ma na imię T’ien – powiedziała żaba. – To smok strażnik nieba. Czasem towarzyszy Świętemu Mikołajowi, a jego przyjaciel Uroburos często go przewozi. Przyjaciel naszego przyjaciela jest naszym przyjacielem. Uroburos to niezwykłe stworzenie. Jego ogon jest kompasem i… spiżarnią. Gdy dopada go głód zwija się w koło i zjada własny ogon. Wygląda wtedy jak ogromne zielone O, co dla nas jest sygnałem, że możemy się z nim bawić. Tworzymy razem różne bryły i figury geometryczne, ale też biesiadujemy. Cudowne chwile. Święty powiedział nam, że O, czyli koło, jest symbolem wieczności, ciągłego krążenia i powrotów. Każdy koniec oznacza początek czegoś nowego. Słynny ptak Feniks też ciągle się odradza. Smoki wykluwają się z pisanek wykonanych ręką Najwyższego. To nie są zwykłe kolorowe jaja, tylko lśniące formy nefrytowe…
            - Dziękujemy ci za ten arcyciekawy wykład – przerwała jej Milka. – Ale czy twój towarzysz nie może nam sam tego opowiedzieć?
           - To nie wiecie, że smoki nie posługują się mową werbalną? My słyszymy ich myśli i rozumiemy gesty, a one słyszą nas – wyjaśniła żaba. Na potwierdzenie jej słów T’ien wykonał zgrabny – jak na gigantyczną jaszczurkę - skłon głową i jeszcze bardziej się uśmiechnął.
            - To dziwne, że jego przyjaciel też ma imię zaczynające się na U tak jak ja. Jeszcze dziwniejsze, że ma jedzenie na końcu własnego ciała. Bardzo dziwne – mruknął Umik.
            - Dzięki temu Uroburos z Mikołajem mogą odwiedzać nowo powstające światy. Gdy pusty żołądek da o sobie znać i na niebie pojawi się zielone O wszyscy w okolicy i sąsiednich galaktykach wiedzą, że Najwyższy znów ciężko pracował powołując do życia nowy byt. Każde stworzenie jest darem dla tych, które już istnieją, prawda? – ciągnęła żaba.

            (C.D.N.)