Koloryt kanalizacji

Marek Gizmajer

(Wspólna Sprawa 9)

Wiosną 2013 r. opisaliśmy niejasności finansowe budowy systemu kanalizacji gminy. Nic się nie zmieniło. Kiedyś przyłączenie kosztowało 3000 zł, dziś zależnie od odległości posesji od ulicznego kolektora, z częściowym dofinansowaniem przez gminę. Przyłącze może wykonać gmina albo mieszkaniec. Jednak ten ostatni nadal nie otrzymuje specyfikacji cenowej gminnego przyłącza, a jedynie cenę całkowitą „na karteczce”, i nie może porównać kalkulacji.

Otrzymuje za to broszurkę, która nie zawiera ważnych informacji, i potem okazuje się, że trzeba ponosić dodatkowe koszty. Niektórzy kursują między urzędem a GMPWiK "Mokre Łąki", bo dostają sprzeczne instrukcje. Pytają też, dlaczego gminne ceny Izabelina są inne niż Hornówka, albo wyższe od hurtowych. Skierowałem do wójta interpelację z prośbą o wyjaśnienie cen, ale otrzymałem odpowiedź wymijającą. Wielu pyta, dlaczego musimy płacić za przyłącze, skoro jego właścicielem będzie gmina. Cytują przepisy i orzeczenia, według których to ona powinna finansować swój system, jak to się dzieje np. w Starych Babicach. Skąd ta rozbieżność? Definicja przyłącza (czyli określenie, odkąd dokąd trzeba zapłacić) budzi prawne kontrowersje i nasz urząd stosuje interpretację korzystną dla siebie, a nie dla mieszkańców. Nic dziwnego, skoro Stare Babice otrzymały dotację z Unii w kwocie 128 mln zł, a Izabelin tylko 17 mln. Za ten mizerny wynik musimy teraz płacić. Co więcej, w ciągu ostatnich kilku lat gminne opłaty za ścieki wzrosły ponad dwukrotnie i nic nie wskazuje, że to koniec.

Osoby rozważające samodzielną budowę przyłącza skarżą się, że urzędnicy zniechęcają je biurokracją i kosztami, czyli praktycznie wymuszają budowę przez gminę. Nie wiadomo też, jakim prawem umowa o dofinansowanie nakazuje mieszkańcom likwidację szamba i na czym ta likwidacja ma polegać. To kolejny poważny wydatek, choć zbiornik jest ich własnością i może być wykorzystywany np. do gromadzenia deszczówki i zmniejszenia kosztów wodociągowych. Niektórzy zasięgają opinii prawników. Niejasności finansowe, presja gminy na ustanowienie monopolu i straszenie ludzi odpowiedzialnością karną faktycznie mogą budzić obawy.

Najważniejsze jednak, że robota kanalizacyjna wre. Ma też swój koloryt. Poniżej galeria „oznaczeń technicznych” zostawionych przez wykonawcę kanalizacji na drzewach i prywatnych ogrodzeniach (!) na ok. 200 m jednej tylko ulicy. Farba wodoodporna. Technik usuwania graffiti z drzew nie wymyślono, więc mamy ekologiczny unikat, otulinę parku narodowego w kolorach tęczy. Do tego w nawierzchni tejże ulicy ostał się „gwóźdź programu kanalizacji” (zdjęcie obok). Barierki z ulicy usunięto, czyli odbiór jakby był…