Tydzień z życia malarki

Kinga Sobiecka

(Wspólna Sprawa 9)

 

Ciepłe lipcowe popołudnie. Na parkingu przy Urzędzie Gminy Izabelin eklektyczne towarzystwo, młodsi i starsi w otoczeniu plecaków, walizek i wszelkiego wyposażenia plastycznego, oczekujący wyjazdu minibusa z grupą młodych malarek w ponad dwudziestoczterogodzinną podróż do centrum europejskiej sztuki, kraju serów pleśniowych i wina, Francji.

Jej cel znajdował się tuż pod Paryżem, mała wieś zagubiona wśród pól, trochę mniejsza od Izabelina, Lormaison. W plener wyruszały: Danusia Tucholska-Purchała, absolwentka edukacji artystycznej ASP, Basia Zawadzka, która uzyskała dyplom malarza na ASP, uczennice klas 3 liceum: Wiktoria Mączka-Leonhardt, Zosia Kusch i Magda Połomska, no i oczywiście ja. Opiekunem artystycznym całego przedsięwzięcia była Ewa Urniaż-Szymańska.

Podróż była dość uciążliwa, ponad 1000 km. Radziłyśmy sobie jako tako. Cóż mogło lepiej pomóc niż rozluźniające trunki dla pełnoletnich i duża dawka snu? Bądź co bądź, wypoczęty artysta to twórczy artysta. Zanim dojechałyśmy na miejsce spotkałyśmy się w Meru z Raidun, która przywitała nas pokrzepiającym „Dzień dobry!” Tak, tak, zdarzają się Francuzi mówiący w innym języku niż ojczysty. Lormaison chyba było kiedyś prawdziwą farmą, ale obecnie piękne kamienno ceglane mury kryją w sobie nowoczesne wnętrza. Do tego malownicze uliczki, urocze, choć czasem aż nadto, ogródki wypełnione figurkami, żywopłoty, błękitne okiennice i malutkie drewniane bramki i furteczki.

Nasi gospodarze byli bardzo mili, ale nie mówili w żadnym innym języku, więc dialogi ograniczały się do „Bonjour! Ca va? – Bonjour! Ca va bien!”, bo po jakimś czasie odkryłyśmy, co oznacza ten zwrot ze znanej wszystkim piosenki. Mieszkańcy również byli bardzo uczynni i próbowali z nami rozmawiać, jednak gdy mówiłyśmy „English?” markotnieli. Porozumiewałyśmy się więc językiem sztuki i na migi. Odkryłyśmy też ogólnoświatowe znaczenie dwóch palców wzniesionych w geście Victorii: „dwa piwa”. Niezwykle uczynny i komunikatywny okazał się szef lokalnej knajpki, który nie tylko raczył nas piwem i lodami, ale także rysunkowo zaprosił na fajerwerki z okazji rocznicy zdobycia Bastylii.

Dzień pracy wyglądał mniej więcej tak: po śniadaniu, bardzo skromnym, jak przystało (na początkujących artystów składającym się prawie wyłącznie z zapasów z Polski), zabierałyśmy nasze zabawki - farby, panele malarskie, palety i resztę ekwipunku – i ruszałyśmy spacerkiem szukać inspiracji. Czasem po obejściu całej okolicy wybierałyśmy coś tuż obok początku trasy. Wcale nie było to lekkie i łatwe, bo panel ma wymiary 100 x 70 cm, więc po jakimś czasie zaczynała drętwieć ręka, a poza tym trzeba było nieść niezwykle przydatną torbę. Potem wracałyśmy na obiad, równie skromny jak śniadanie, i po krótkim odpoczynku znowu do pracy aż do kolacji. Po co jechać tak daleko żeby malować? Cóż, tak wspaniałego światła jak tam nie widziałam jeszcze nigdy w Polsce. Poza tym, jak wiadomo w domu zawsze robi się sto rzeczy na raz, nie można się skupić i gdy odejdzie się od pracy to ciężko potem złapać ten sam rytm. W sumie powstało około 40 prac malarskich i szkiców. Jak na kilka dni to naprawdę spore osiągnięcie. Na jednej pracy znalazła się jak żywa Krowa Milka z opowiadań pani Ewy.

Poza malowaniem miałyśmy czas na zwiedzenie i wybrałyśmy się do Paryża. Byłyśmy w Musée d’Orsay z kolekcją obrazów od połowy XVIII do początku XX w, m.in. najważniejszymi dziełami impresjonistów, np. „Katedrą w Rouen” Moneta czy „Śniadaniem wioślarzy” Renoira. Jednak mnie zachwycały obrazy mniej popularne. Oprócz tego zaliczyłyśmy wieżę Eiffla i przepłynęłyśmy statkiem wycieczkowym do Katedry Notre Dame, do której nie udało nam się wejść, bo w kolejce musiałybyśmy spędzić dobre pół dnia. Na pocieszenie weszłyśmy do jednej z knajpek na zimne piwo i z perspektywy stolika podziwiałyśmy bryłę katedry. Na architekturę Francji miały wpływ najróżniejsze kultury, ale dla mnie mieszanka kultury rzymskiej z egipską, a do tego gotyk i współczesne szklane budynki to zbyt wiele.

Ku naszemu zasmuceniu nie udało nam się stanąć pod Łukiem Triumfalnym, choć byłyśmy blisko. Ktoś, kto w środku miasta buduje takich rozmiarów monument, musiał mieć kompleksy. O ile się nie mylę to sprawka Napoleona. Oprócz tego zwiedziłyśmy Muzeum Van Gogha, które nieszczególnie przypadło mi do gustu przez nadmiar multimediów, i kilka miejsc związanych z jego życiem i twórczością. Na koniec Muzeum Muszli, czy jak kto woli Muzeum Guzików w starej fabryce, która niegdyś zaopatrywała cały okręg w guziki z masy perłowej i z tego właśnie słynie Meru. Nasz pobyt zakończyły obchody 14 lipca, podczas których znalazło się nawet miejsce na zaprezentowanie naszych prac. Ich liczba zaskoczyła Francuzów, co dało nam niemały powód do dumy, a nawet ukazała się wzmianka o nas w lokalnej prasie. Adieu Lormaison!

 

Zdjęcia z wernisażu w Centrum Kultury Izabelin TUTAJ.

 

  • Obraz 1
  • Obraz 2
  • Obraz 3
  • Obraz 4
  • Obraz 5
  • Obraz 6

 

NASZ CYTAT

  • kraju_Polan

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rekonstrukcje.jpg - 143.79 kb

 

 

 

 

 

DOBRE STRONY

Licznik odwiedzin

Odwiedza nas 632 gości oraz 0 użytkowników.

Dziś 6

W tym miesiącu 732

Od początku 113790