Ameryka - co dalej?

(Wspólna Sprawa nr 3)

Spośród amerykańskich prezydentów czasów nieodległych jest najmniej nieznany, a szkoda, bo dzisiaj bardzo by się Ameryce przydał. Mowa o Calvinie Coolidgu, prezydencie lat 1923-1929, najbardziej konsekwentnym i uczciwym z XX-wiecznych prezydentów USA. Dziś i o nim, i o poprzedzającym go prezydencie Hardingu, w wikipedii i nie tylko można przeczytać masę bzdur i wymysłów zgodnych z zasadą, że kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą, ot tak na wszelki wypadek.

Coolidge przed prezydenturą przeszedł wszystkie szczeble życia publicznego, od członka rady parafialnej do wiceprezydenta za Hardinga, i wyznawał pogląd, że rząd powinien robić jedynie to, co konieczne. Był republikaninem i konserwatystą. Kandydował pod hasłami: prawo i porządek, Coolidge albo chaos oraz naczelnym interesem Amerykanów jest interes. W myśl jego najważniejszej zasady, głównym zadaniem rządu jest stworzenie warunków, w których przemysł, rolnictwo i handel mogą wykorzystać szanse, jakie dają im Bóg i natura. A kiedy rząd już podejmuje działanie, musi je wykonać w sposób absolutnie stanowczy. Coolidge nie lubił prasy i czynionego przez nią zgiełku. Wszystkie wybory, w których startował, wygrał zdecydowanie. W 1927 roku, dwa lata przed wielkim kryzysem, sam zrezygnował z udziału w wyborach w następnym roku mówiąc: „wiem jak oszczędzać pieniądze, całe moje wychowanie poszło w tym kierunku…. Może teraz nadszedł czas wydawania. Do tego nie czuję się predysponowany”. Niedługo czas pokazał, że miał trafne przeczucie.

Musiało minąć ponad 50 lat aby po wielu zakrętach dziejowych w USA nastała era prezydenta podobnego w poglądach, choć różnego w zachowaniach. Był nim Ronald Reagan, który powtarzał: „rząd nie jest dla nas rozwiązaniem, jest dla nas problemem”. Także republikanin i konserwatysta, twardy i stanowczy, ale też swobodny i dowcipny w mediach. Cechy te wzbudziły u Amerykanów zaufanie. 8 marca 1983 r. nazwał ówczesny ZSRR „imperium zła”. Powiadał: „Jak rozpoznać komunistę? Cóż, jest to ktoś, kto czyta Marksa i Lenina. A jak rozpoznać antykomunistę? To ktoś, kto rozumie Marksa i Lenina”. Zastał Amerykę lewacką i sam w praktyce przekonał się na czym polega „postępowość”, będąc przez dziesięć lat gubernatorem Kalifornii, czyli centrum ruchów kontestacyjnych. Chciał to zmienić i zmienił, po ośmiu latach prezydentury zostawił Amerykę konserwatywną i tradycjonalistyczną, szczęśliwą i dumną. Fundamentalną przesłanką myślenia i politycznej aktywności Ronalda Reagana było przekonanie, że żadna sfera działania państwa i funkcjonowania społeczeństwa nie może się obejść bez respektowania norm etycznych. Poglądy i zasady, którymi kierował się Reagan podczas swojej prezydentury, to redukcja podatków, zmniejszenie interwencji rządu, poparcie dla biznesu, walka z wielkimi monopolami (to wtedy zdemonopolizował rynek telekomunikacyjny - 25 lat temu!), wolności osobiste i walka z przestępczością. Proste, prawda?

Cóż można w kontekście tych dwóch postaci powiedzieć o kandydatach w nadchodzących amerykańskich wyborach? Dzisiaj USA są mniej więcej w podobnym punkcie, w jakim były przed prezydenturą Reagana. Urzędujący prezydent demokrata Barrack Obama jest podobny w poglądach, a raczej ich braku, do Jimmiego Cartera, chwiejnego i słabego w polityce wewnętrznej i nieskutecznego za granicą prezydenta poprzedzającego Reaganem. Nb. dzisiaj w mediach polskich bryluje jako ekspert Zbigniew Brzeziński, ówczesny doradca Cartera ds. bezpieczeństwa i współtwórca fatalnej polityki zagranicznej jego rządu. Niestety, dla Baracka Obamy kandydat republikański Mitt Romney jest wymarzonym przeciwnikiem. Cóż może przeciwstawić Obamie? Otóż niewiele. Political correctness poczyniła tak wielkie spustoszenie w amerykańskim establishmencie, że trzeba mieć ogromną osobowość by odważyć się mieć poglądy inne od obowiązujących. Totalna krytyka, której każdy odważny zostanie poddany przez media, prawie bez wyjątku lewicowe, zmiecie go z powierzchni życia politycznego. Czy obecny kandydat republikański ma odwagę, by zaryzykować? Raczej nie. Jako należący do establishmentu, tego mocno nadgniłego towarzycha wzajemnej adoracji, będzie śpiewał w tonacji podobnej do Baracka Obamy. A w tej retoryce nie ma żadnych szans, zwłaszcza że tamtejsze TVN-y i GW-y już rozpoczęły rytualną misję niszczenia przeciwnika, wyciągając coraz to nowe fakty z przeszłości Romneya. Aktualnie jest na tapecie wiek młodzieńczy pretendenta, więc czekamy na czas niemowlęctwa, np. poniżanie czarnej niani w wieku lat 2 – to byłby hit!

Reasumując, Mitt Romney ma małe szanse na wygraną. Jego program i osobowość są słabe, a przeciwnik potężny. Jedyną szansą na jego zwycięstwo, paradoksalnie, może być dalsze pogorszenie sytuacji gospodarczej. Ale i tu do czasu wyborów (listopad 2012) z pomocą Obamie przyjdzie amerykański FED, prywatna (!) Rezerwa Federalna USA, dodrukowując odpowiednią kwotę dolarów i wykupując toksyczne aktywa pod hasłem „po nas choćby potop”. Jedynym kandydatem mającym w programie novum – likwidację FED-u, tak aby dodruk dolarów pozostawał pod jakąkolwiek kontrolą - był niedawno Newt Gingrich, były spiker republikański w Kongresie. I przez to chyba poległ, bo miło jest żyć dobrze z dodruku pieniędzy nie ponosząc żadnej odpowiedzialności. Na zakończenie jeszcze o sprawie polskiej. Romney byłby dla nas lepszy od Obamy choćby dlatego, że gorszego prezydenta niż Barack Obama z punktu widzenia Europy Wschodniej trudno sobie wyobrazić. A w tej materii najlepszy byłby akurat Gingrich, choćby dzięki żonie z polskimi korzeniami, która może coś korzystnego by mu podpowiedziała…