Ciemne czasy nieprawdy

(Wspólna Sprawa nr 5)

- „Nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że istnienia prawdy jako takiej trzeba będzie bronić, że ktoś ośmieli się powiedzieć, że prawdy po prostu... nie ma”. To zdziwienie wyraził Pan Profesor podczas wykładu w Instytucie Problemów Współczesnej Cywilizacji. Czy zakłócenia w naukowym poszukiwaniu prawdy są zjawiskiem częstym w dzisiejszych czasach?

- Nie mam wątpliwości, że w fizyce, chemii, matematyce, także technice i w wielu innych podobnych obszarach, gdzie wszystko na końcu ma się zgadzać, weryfikacja założeń i wniosków jest zawsze dokonywana. Zagrożenie pojawia się natomiast w „miękkich dziedzinach nauki”, np. zbliżonych do polityki i ekonomii, w których pojęcia nie są dobrze zdefiniowane i bardzo łatwo o zagubienie się. Zagrożenia byłyby mniejsze nawet i w tych „miękkich dziedzinach”, gdyby właściwie funkcjonował kodeks moralny nauki. To nie znaczy, że kodeksy trzeba spisywać. To nie zda się na nic jeśli kodeksem nie jest sumienie badacza. Jeśli z jakichkolwiek powodów nastąpiła jego destrukcja, to potem już łatwo o myślenie wyłącznie w kategoriach, co się opłaca, a co nie. Gdy byłem młody, rzeczywiście, nawet do głowy mi to nie przyszło, że ktoś zakwestionuje samo istnienie prawdy. Na to jednak odważyli się teraz nawet ludzie parający się nauką, czy może, powiedziałbym raczej, paranauką.

- Ma Pan Profesor tu na myśli jakieś konkretne zdarzenie?

- Tak, jestem pod „wrażeniem” Rezolucji Parlamentu Europejskiego B7-0571/2011 dot. konferencji klimatycznej w Durbanie (koniec roku 2011). Zaczyna się od tego, że tekst ten liczy 18 stron a w istocie jest... jednym zdaniem. Rezolucja definiuje tzw. „cel 2o C”, czyli „ograniczenie średniego ROCZNEGO wzrostu temperatury powierzchni Ziemi w skali światowej do 2o C.” Co to znaczy?! Przecież, gdyby do tej pory wzrastała rocznie o minimum 2o C, to od 1989 r. powinniśmy odnotować wzrost temperatury o wartość zbliżoną do 46o C! W dalszej części oficjalnego dokumentu często powtarzany zwrot „cel 2oC” jest kreowany na cel najważniejszy na planecie (wg Rezolucji jego koszt zawiera się w wydatkach „między 170 do 275 miliardów dolarów rocznie”). Dodatkowo, ta Rezolucja dot. klimatu jest pełna bezmyślnej nowomowy, np. Parlament Europejski (...) „wskazuje, że reakcje na zmianę klimatu mają wpływ na równość płci na wszystkich szczeblach”. Wygląda na to, że uchwała Parlamentu Europejskiego ma cechy gotowego tekstu kabaretowego. Nie była konsultowana z ekspertami, co najwyżej z ideologami. Bardzo podkreślono w niej konieczność dochowania... parytetów, czyli odpowiedniego - według ideologów - udziału kobiet przy podejmowaniu wszelkich decyzji w sprawach związanych z klimatem.

- W takim razie trzeba zapytać o intencje i kompetencje europejskich ekspertów.

- Myślę, że akurat w tym przypadku nie ma co pytać, tu mamy sprawę jasną, w każdym razie jeśli idzie o kompetencje. Każdy ma termometr i każdy potrafi się nim posłużyć. Trzeba uświadomić Europejczykom, że nasz Europejski Parlament w tak ważnej sprawie po prostu nie miał ekspertów, żadnych ekspertów. A dlaczego nie miał żadnych ekspertów? Czasem odnoszę wrażenie, że cały nasz kontynent ze swoją wspaniałą cywilizacją został w jakiś sprytny sposób opanowany przez ludzi, którzy udają ekspertów i prowadzą Europę w niedobrym kierunku. Jakże daleko odeszliśmy od ideałów Ojców Założycieli Europy! Ale to jest także nasza Europa, Polska jest naszą Ojczyzną, ale i Europa nią także jest. Powinniśmy się domagać na każdym kroku rzetelnych ekspertyz, zawsze je sprawdzać, wtedy udający ekspertów nie znajdą dobrego dla siebie gruntu do działania i sobie pójdą.

- Dlaczego tak się nie dzieje, Panie Profesorze?

- Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by się zastanowić, kiedy i z jakich powodów jacyś ludzie zakwestionowali istnienie prawdy. Może dla pieniędzy?... Dziś łatwo otumanić człowieka mówiąc mu z miłym uśmiechem: kolego, prawdy nie ma - ty masz trochę prawdy, ja mam trochę prawdy, osiągniemy konsensus, że 2 x 2 = 4,5 i rozejdziemy się zgodnie do swoich zadań, aby budować „lepszą” Europę. Otóż nie, tego się nie da zrobić, bo Europa wyjdzie nam pokrzywiona, słaba i niesprawiedliwa. Zakwestionowanie prawdy w jakiejkolwiek dziedzinie to destrukcja całego systemu, kłamstwo przenosi się (nawet za pomocą ścisłego rozumowania) na każdą dziedzinę, jak zaraźliwa choroba.

- Skoro, jak Pan mówi, „kłamstwo za pomocą ścisłego rozumowania przenosi się jak zaraźliwa choroba”, to znaczy, że nie można w pełni ufać ekspertom z tytułami naukowymi, którzy powagą autorytetu wspierają bieżącą politykę, często występują w mediach?

- Człowiek jest istotą rozumną i musi się posługiwać przede wszystkim własnym rozumem. Na razie pokazywani nam eksperci nie zasłużyli sobie na najmniejsze zaufanie. Słowo „ekspert” jest nadużywane, a ekspert to bardzo wielka rzadkość. To fachowiec najwyższej klasy, który wie, jak dojść do prawdy, i który swój werdykt potrafi ogłosić niezależnie od tego, czy to się władzy podoba czy nie, i potrafi ten werdykt obronić w ciągu logicznego rozumowania. Zobaczmy w takim razie, jak daleko jegomościom przekrzykującym się w telewizji do miana eksperta. Wielkim problemem funkcjonowania współczesnych społeczeństw jest pewnego rodzaju dyktat pseudoekspertów. W cywilizacyjnym biegu pewnie nawet i politycy nie mają czasu na zrozumienie, co mówią ich doradcy, chcą mieć decyzję szybko, a to mogą im zapewnić także, a może nawet najszybciej, pseudoeksperci.

- Czy takie postawy „naukowe” są wykrywalne i piętnowane w środowisku naukowym?

- Każde oddalanie się od prawdy w dziedzinie nauk ścisłych może być – i to często z łatwością - przyszpilone. Jednak coraz częściej zdarza się tak, że ci, którzy starają się zaprzeczać tej „poprawnej politycznie prawdzie”, czyli de facto nieprawdzie, mają ograniczone możliwości publicznej wypowiedzi. Rzetelne publikacje dyskredytujące nieprawdę w niektórych dziedzinach bywają odrzucane, także, niestety, przez wydawnictwa naukowe, na podstawie negatywnych recenzji, których autorzy bywają rozmaicie uwikłani na rynku prawdy i nieprawdy. Tak tworzy się zamęt, w którym siłę przebicia ma raczej interesowna nieprawda. Dla mnie i dla wielu moich kolegów nie ulega wątpliwości, że wieki XX i XXI będą kiedyś nazwane „wiekami ciemnymi”, bo skala fałszu jest potężna. Prawda jest w wielu dziedzinach naszej rzeczywistości szara i biedna, medialnie nieatrakcyjna, żebrząca o posłuchanie i wzgardzana przez możnych tego świata. Natomiast blaga, jak w piosence Wysockiego, krąży tryumfalnie po świecie na rączym rumaku i chichoce z prawdy. Tak będzie tylko do czasu, bo szybko rozminiemy się z rzeczywistością, a to będzie koniec chichotu: pycha kroczy bowiem przed upadkiem.

- Wyjątkowo głośny chichot pojawił się w Polsce w związku z dochodzeniem do prawdy o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Polscy eksperci (rządowi) szydzili z amerykańskich (pracujących dla Zespołu A. Macierewicza), a spora część społeczeństwa uznała, że jest zmęczona tym poszukiwaniem prawdy i nawet nie chce już znać tej prawdy...

- To smutne, że ludzie są zmęczeni szukaniem prawdy, a ci, którzy powinni ją wskazywać chichocą... Ekspert nie chichoce, nie bierze w żadnych chichotach udziału, nie musi się tak poniżać, bo on dysponuje potężną siłą: właśnie prawdą. Ekspert to ktoś, kto potrafi rzeczowo i spokojnie odpowiedzieć na przedstawione przez kogoś innego wyniki badań naukowych i przedstawić swoje własne merytoryczne kontrargumenty.

- Nasi eksperci zarzucają ekspertom amerykańskim – profesorom Biniendzie i Nowaczykowi*) – „nienaukowość” ich ekspertyz. Niesłusznie?

- Znam tylko relacje prasowe o rozwiązywaniu równań Newtona za pomocą oprogramowania stosowanego w NASA, a to zdaje się wskazywać, że raczej nie sposób stawiać tu tego rodzaju zarzutów. W chemii teoretycznej także rozwiązujemy równania Newtona (nie dla samolotu tylko dla cząsteczki chemicznej, ale jest to tylko w sumie drugorzędna różnica). Jest dla mnie oczywiste, że aby na temat obliczeń prof. Biniendy wypowiedzieć się kompetentnie, a zwłaszcza wyniki takich obliczeń zanegować, trzeba, jak to zawsze się robi w takich przypadkach, przeanalizować ich metodologię (także w bezpośredniej dyskusji), albo wykonać własne obliczenia. Nasi urzędowi eksperci, jak sami powiedzieli, od razu zrezygnowali z obliczeń, woleli zaś opowiastki dla naiwnych z dziedziny „mniemanologii stosowanej” (że strawestuję tu wyrażenie Jana Tadeusza Stanisławskiego). Na pytanie o najważniejszy moment bezwładności samolotu (konieczny do obliczenia tempa przyrostu szybkości obrotu samolotu dookoła osi w podanym przez ekspertów scenariuszu wydarzenia) jeden z nich odpowiedział, że nie wie, ile on wynosi... Sam szef komisji powiedział przed wielomilionową widownią TV (bez podania argumentu), że wszyscy musieli zginąć, bo przeciążenie wynosiło 100 g. Być może, ale prosimy o dowód matematyczny, bo przy rzeczywistej drodze hamowania każdemu licealiście wyjdzie średnie przeciążenie rzędu 1 g. Takie rozbieżności trzeba rozstrzygać przy kartce papieru czy przy komputerze. Nie chcę nawet myśleć, że brak przygotowania merytorycznego do obliczeń był przyczyną faktu, że polscy krytycy amerykańskich profesorów ostentacyjnie i lekceważąco od dyskusji się uchylili. W nauce oznacza to tylko jedno: kompromitację tych ekspertów. Jeśli jestem ekspertem, to dyskusji się nie boję, bo wszystko dobrze zbadałem i moje badanie to ciąg rozumowania, którego gotów jestem bronić. Prawda ujawnia swe pełne oblicze tylko w toku dyskusji naukowej, przez porównywanie wyników badań, wzajemne wytykanie błędów i ich usuwanie.

- Uważa Pan Profesor, że w tym konkretnym przypadku tak nie jest?

- Zdecydowanie tak nie jest, bo najwyraźniej widać, że niektórzy po prostu nie wiedzą, na czym polega metodologia naukowa badania czegokolwiek, także takiego zdarzenia, jakim jest katastrofa lotnicza. Jakże można się kłócić w prasie miesiącami, a teraz to już latami: brzoza czy nie brzoza. Badam przekrój feralnej brzozy w poszukiwaniu farby lotniczej czy mikrofragmentów skrzydła, a nauka potrafi to zrobić z porażającą dokładnością, i rozstrzygam sprawę. Koniec dyskusji. Jeżeli tego nie zrobiono, to jest to nic innego jak skrajny brak profesjonalizmu. A przecież mamy dziś ogromne możliwości techniczne i naukowe – na naszym wydziale możemy oglądać wręcz pojedyncze atomy!

- Polscy „poprawni” eksperci ekspertowi NASA, prof. Wiesławowi Biniendzie stawiają zarzut teoretyzowania, że rozwiązuje „jakieś tam” równania na podstawie niepewnych danych wyjściowych. O co tu chodzi, Panie Profesorze?

- To nie są zarzuty naukowe. Powiedzmy, że coś mi nie pasuje w przedstawieniu prof. Biniendy. Wtedy siadam, rozwiązuję np. tzw. zagadnienie odwrotne z równaniami Newtona (może to być układ nawet milionów równań, ale współczesne komputery sobie z tym rutynowo radzą) i pokazuję, że wychodzi co innego niż prof. Biniendzie. Siadamy razem i szukamy, czym ta różnica jest spowodowana. Znajdujemy ewentualny błąd i obliczamy raz jeszcze. Zarzut „teoretyzowania”, czy nazywanie równań Newtona „jakimiś tam” równaniami, źle świadczy o wypowiadających takie słowa studentach (a co dopiero o ekspertach) bo sugeruje, że mają braki w podstawowym wykształceniu. Prof. Binienda zaprasza ekspertów, by przyszli na jego wykład, zaprasza publicznie w mediach by przyjechali na konferencję do USA i oferuje im czas konferencyjny na wygłoszenie referatów. Mają możliwość zawiadomienia całego świata o swoich ustaleniach, tak jak to się robi zawsze w nauce, a tu, ku mojemu zdumieniu, po drugiej stronie jest... ucieczka od dyskusji. To bardzo niedobry znak.

- Jednak z dumą podkreślano, że badaniem katastrofy zajmują się w Polsce najlepsi specjaliści, przede wszystkim z dziedziny lotnictwa. Z kolei można odnieść wrażenie, że polscy uczeni raczej nie interesują się poszukiwaniem „prawdy smoleńskiej”.

- Po pierwsze, nie wierzę, że nie mamy prawdziwych specjalistów w dziedzinie lotnictwa, czy ogólnie nauk technicznych. Jestem pewny, że mamy bardzo dobrych specjalistów i że prawdziwi specjaliści wiedzą, jak rozwiązywać równania Newtona metodą elementów skończonych. To jest abecadło współczesnej techniki. Niestety, bardzo żałuję, że to nie ich wybrano do badania. Po drugie, polscy uczeni z nauk ścisłych nie mogą już patrzeć jak politycy ustalają prawa fizyki i jak te prawa wtedy wyglądają, tylko że nikt tym uczonym nie proponuje, żeby włączyli się w badanie katastrofy. Jest to nadzwyczaj dziwne, bo przecież wszystkim zależy na wyjaśnieniu, prawda?

- Niestety, nie ma tej pewności... Uparci w poszukiwaniu prawdy nazywani są „oszołomami”!

- No, może już nie całkiem, bo śmiech ostatnio zamiera na ustach wszystkowiedzących. Pojawiła się inicjatywa profesorów nauk technicznych, którzy rzucili hasło niezależnych badań, aby oderwać się od polityki, i wielkiej, i małej, a rozpatrzyć sprawę z punktu widzenia praw fizyki. Takie badania już są prowadzone, ale aby nadać im odpowiedni impuls grupa profesorów zwróciła się w formie listu do dyrektora Narodowego Centrum Badań i Rozwoju o wsparcie dla zorganizowania konferencji naukowej na temat katastrofy smoleńskiej. Sednem odpowiedzi dyrektora NCBR jest wymijające stwierdzenie, że NCBR mimo swej nazwy, która by to sugerowała, nie prowadzi żadnych badań...

- To brzmi jak kabaretowy żart z dawnych czasów!

- To tylko przykład żonglerki słownej, bo istotnie Narodowe Centrum badań nie prowadzi, ale finansuje proponowane wartościowe badania. W wersji minimalnej wystarczyłoby więc zachęcić uczonych, aby złożyli wniosek o odpowiedni grant do finansowania, ponieważ sprawa jest ważna, i ruszyłyby wielodyscyplinarne badania. Wierzę, że do tego dojdzie, bo byłoby bardzo dziwne, gdyby w tak ważnej sprawie ktoś robił tu jakiekolwiek przeszkody.

Rozmawiała Wiesława Lewandowska („Niedziela – Tygodnik Katolicki” 12/2012)

 

*) Prof. Wiesław Binienda- specjalista inżynierii mechanicznej, dziekan Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu w Akron. Podważył główną tezę Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. Komisji Millera), według której przyczyną katastrofy Tu-154M w Smoleńsku 10.04.2010 było uderzenie skrzydła w brzozę i oderwanie jego części. W swojej analizie numerycznej wykazał, że uderzenie powinno spowodować przecięcie pnia, a nie oderwanie części skrzydła. Wykazał też, że gdyby nawet doszło do oderwania, to część powinna upaść 10-12 metrów dalej, a nie 110 metrów, gdzie ją znaleziono. Analizę tę włączono do materiału dowodowego śledztwa.

Prof. Kazimierz Nowaczyk- fizyk doświadczalny i analityk danych na Wydziale Biochemii i Biologii Molekularnej Uniwersytetu Maryland. W oparciu o dane dotyczące trajektorii i czasu z raportów Komisji Millera i rosyjskiego Komitetu Lotniczego MAK ustalił, że Tu-154M przeleciał 20 m nad brzozą i 144 m dalej wykonał gwałtowny skręt niezgodny ze swoją aerodynamiką. Wykazał też, że w obu raportach część danych z instrumentów samolotu bezzasadnie skorygowano lub pominięto aby udowodnić z góry założoną tezę oraz nie podano metodologii badań. Swoje ustalenia zreferował w Parlamencie Europejskim. [przyp. red.]