Galopujący major

(Wspólna Sprawa nr 8)

 

W historii każdego piłkarskiego kraju znajdziemy jakichś piłkarzy, o których krążą legendy. Takich, o których pamięć nie zaginie mimo upływającego czasu. Argentyna ma Diego Maradonę, Brazylia Pelego, Francuzi Zidane’a, a Anglicy Bobby’ego Charltona. Fenomen na skalę światową mają również nasi „bratankowie” – Węgrzy, dla których „białym krukiem” jest nie kto inny jak Ferenc „Puskás”.

Początki „Öcsiego” nie były łatwe. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Purczfeld. Ojciec zabrał go na pierwszy trening w Kispesti AC gdy miał osiem lat. I tam już został. Jako junior musiał występował pod pseudonimem Miklos Kovacs aby obejść przepis o minimalnym wieku zawodnika, który mógł podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt. To drobne oszustwo umożliwiło mu rozwijanie umiejętności. Na przedmieściach Budapesztu poznał przyszłych kumpli z reprezentacji „Madziarów”, Józsefa Bozsika i Zoltana Czibora. Po ukończeniu dwunastego roku życia postanowił rzucić szkołę i całkowicie poświęcić się swojej jedynej miłości. Geniusz piłkarza nie był jednak czysty jak łza. Kiedy na boisku coś mu nie odpowiadało, nie angażował się w grę i strzelał nie tyle gole, co „fochy”. Futbol zdradzał ponoć z pieniędzmi, które darzył podobnym uczuciem. Odpuszczał sobie również treningi, które często traktował jak zło konieczne, uznając się za dużo lepszego i bardziej utalentowanego. Nie umniejszając nikomu, czy tak rzeczywiście nie było? Czy nie grał o poziom lepiej od kolegów?

O jego umiejętnościach krążą legendy. Może nie tyle o ogólnych możliwościach, co o niesamowitej lewej nodze, którą dokonywał rzeczy niemożliwych. Mówiono, że rodzice przyszłej legendy futbolu byli bardzo biedni i pieniędzy starczyło im tylko na jednego buta. Jako że ten pasował na prawą stopę, Puskás kopał jedynie lewą, aby obuwie się nie zniszczyło. Do perfekcji dochodził żonglując piłką od… tenisa. Francisco Gento opowiedział kiedyś, że był razem z Puskásem w barze: – Rzuciłem w jego stronę mydło, a on bez chwili zawahania przyjął je lewą nogą, szybko odbił od kolana i zaczął nim żonglować. Staliśmy zdumieni. Przecież to było mydło!

Dwudziesty dzień sierpnia 1945 roku, Budapeszt. Przy aplauzie 20 tysięcy kibiców Węgrzy mierzą się na Stadionie Narodowym z Austriakami. Po płycie boiska biega 18-letni filigranowy chłopak, który w swoim reprezentacyjnym debiucie strzela pierwszego gola w czerwono-biało-zielonym trykocie. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że mierzący 172 centymetry piłkarz kiedyś wpakuje drugą i trzecią bramkę Anglikom i to na ich legendarnym Wembley. Po debiucie w ekstraklasie jego akcje poszły gwałtownie w górę. W jednym sezonie strzelił 50 bramek stając się najskuteczniejszym napastnikiem lat 50-tych. Zaintrygował nawet Ministerstwo Obrony Narodowej i Kispesti stało się z miejsca klubem wojskowym o nazwie Honved Budapeszt. Kwestią czasu było nadanie piłkarzom narzuconych przez MON stopni wojskowych. Wtedy też do naszego bohatera przyczepiła się łatka „galopującego majora”. Dlaczego galopujący? To bardzo proste – gdy „major” biegł, nie pracował zbytnio nogami, ale cały czas przemieszczał się w stronę bramki mogąc ukąsić przeciwnika strzałem z każdej pozycji.

Szybsi od niego byli tylko klubowi działacze „Wojskowych”, którzy dzięki nieograniczonemu dopływowi pieniędzy byli w stanie sprowadzić każdego za każdą cenę. Angaże Sandora Kocsisa, Zoltana Czibora, Laszlo Budaia, Gyuli Loranta i Gyuli Grosicsa wiązały się z mniejszym zapotrzebowaniem na geniusz Puskása, ale choć w kolejnych sezonach grywał coraz mniej, nie miało to dużego wpływu na liczbę strzelonych goli. Na boisku był wolnym elektronem, który często nie tylko strzelał, ale także podawał i rozgrywał. – Piłkarze najlepsi na świecie, gdy tylko są przy piłce, widzą góra trzy możliwości zagrań. On był tak dobry, że w każdym momencie widział ich co najmniej pięć – powiedział Jeno Buzanszky. „Galopujący major” w ciągu trzynastu lat gry na Węgrzech zdobył niemal wszystko: 5-krotny mistrz kraju, 4-krotny król strzelców Nemetzi Bajnoksag, najlepszy piłkarz Europy wg L’Equipe.

Puskás swoją legendę wypracował jednak nie na krajowym podwórzu, a na scenie reprezentacyjnej. „Złota jedenastka” Węgrów lała dosłownie każdego, w czym miał duży udział. Statystyka 83 goli w kolejnych 84 meczach mówi sama za siebie. Nie przeszkadzało to Anglikom w wyśmiewaniu się z postury „Madziara”. „Spójrzcie na tego grubego dzieciaka. Zniszczymy go” – głosił jeden z nagłówków największej sportowej gazety na Wyspach. Dzień później ten sam „gruby i mały” chłopak trzykrotnie uciszył Wembley. Tak… Uciszył Wembley, co udało się do tej pory niewielu, i to w odstępie zaledwie kilkuset sekund. Anglicy patrzyli na niego z niedowierzaniem. Węgrzy ośmieszali gospodarzy na każdym kroku. Nikt nie spodziewał się, że przyjezdni zagrają tak ofensywnie i z taką zmiennością pozycji. Pogrom 6:3 był prawdziwą sensacją! „Puskás zdemolował Anglików” pisała prasa. Zaczął interesować się nim cały świat. Propozycje składały takie uznane marki jak Inter Mediolan czy AC Milan, ale Ferenc pozostawał niewzruszony i wciąż biegał po 90-tysięcznym stadionie Honvedu.

W 1954 roku Węgrzy wyjechali na mundial do Szwajcarii, gdzie mieli święcić swoje największe triumfy. Cudowna drużyna przeszła przez pierwsze fazy turnieju szturmem. 9:0 z Południową Koreą, 8:3 z Zachodnimi Niemcami, dwukrotnie 4:2 z Brazylią i Urugwajem napawały optymizmem. Jednak w finale rywalem „Madziarów” miało być zdetronizowane wcześniej NRF. W Budapeszcie pompowano balonik, do torsów piłkarzy przykładano już złote medale, a ostatnie 90 minut miało być tylko dopełnieniem wielkiego narodowego sukcesu. Zaczęło się pięknie. Puskás już w szóstej minucie trafił do siatki Turka. Chwilę później było 2:0 za sprawą Czibora. Zwycięstwo miało być czystą formalnością, ale do głosu doszli Niemcy. Morlock i Rahn bardzo szybko doprowadzili do remisu. Do przerwy 2:2. Wymiana ciosów jak podczas wojny pozycyjnej na zachodnim froncie trwała do 84 minuty, kiedy to Rahn zadał cios decydujący, po którym „złota jedenastka” nie była już w stanie się podnieść.

„Cud w Bernie”, jak okrzyknięto ten mecz, zniszczył drużynę od środka. Reprezentacyjne buty na kołek odwiesili najlepsi. Pozostał jedynie Puskás, który jednak wnosił do drużyny coraz mniej, więc i jego odstawiono na boczny tor. W końcu zrezygnował z gry w kadrze. Po ostatnim meczu, w którym strzelił gola, ogłosił koniec gry „Madziarów”. Niedługo po meczu z Austriakami z kolegami z Honvedu wyjechał w tour do Ameryki Północnej, z której już nie wrócił. Na Węgrzech wybuchło powstanie. Ferenc nie miał gdzie wracać, postanowił poszukać pracodawcy. Zgłosili się z Włoch i Anglii. Jednak na Półwyspie Apenińskim trenerom nie podobał się jego wzrost i waga. Manchester United szukał piłkarzy po katastrofie lotniczej, w której zginęło dwudziestu trzech członków „Czerwonych Diabłów”, ale na drodze Ferenca po raz kolejny stanęły przepisy. FA dyktowała, ilu piłkarzy z zagranicy może grać na brytyjskich boiskach. Ostatecznie „wolny elektron” był przez dwa lata wolnym… agentem. Przełom nastąpił, gdy do piłkarza zgłosił się sam Santiago Bernabeu z Hiszpanii. Takim ludziom się po prostu nie odmawia. „Galopujący major” w 1958 roku po raz pierwszy założył trykot „Królewskich”, Realu Madryt.

W „Los Blancos” nie było kolorowo, w szatni rządził Alfredo di Stefano i to on wyznaczał reguły gry. Nie miało to jednak żadnego wpływu na wydarzenia boiskowe. Hiszpańsko-węgierski duet stanowił o sile „Galaktycznych”, których atak był rzeczywiście nie z tej ziemi: – Puskás straszył golkiperów już z odległości 30 metrów. On miał nie tylko potężny strzał, ale także dysponował znakomitą precyzją. Geniusz – mówił o nim Raymond Kopaszewski. Mimo dwóch lat przerwy Węgier nie zapomniał jak się strzela. Jednak 21 bramek w 24 spotkaniach nie wystarczyło, by zapewnić stołecznej drużynie mistrzostwo kraju. Barcelony nie udało się też zdetronizować w następnym sezonie, choć Puskás został królem strzelców. „Galaktyczni” zirytowani takim przebiegiem dwóch sezonów zdobyli tytuł mistrzowski w następnym i już nie dali go sobie odebrać przez cztery kolejne. Styl, w jakim to zrobili, nie pozostawiał żadnych złudzeń, kto jest najlepszy w Hiszpanii. Sam Puskás też miał swój udział w pogrążeniu Barcelony pakując jej dwa hat-tricki – jeden na Santiago Bernabeu, a drugi na wielkim Camp Nou

Duet Puskás - di Stefano uznawany był za najlepszy napad świata. Nic dziwnego, że to właśnie ta dwójka doprowadziła „Królewskich” do pięciu mistrzowskich tytułów z rzędu. Węgier w 180 meczach w La Liga strzelił dla „Galaktycznych” niespełna 160 goli, wygrywając przy tym czterokrotnie w klasyfikacji Pichichi na najlepszego strzelca rozgrywek: – Ten facet był super utalentowany. (…) Był jednym z najlepszych piłkarzy w historii – powiedział po śmierci Puskása Alfredo di Stefano. – Z nas wszystkich to on był najlepszy. Do futbolu miał siódmy zmysł. Jeśli na boisku było tysiąc możliwości, on wybierał tysiąc pierwszą – mówił Nandor Hidegkuti, kolega Ferenca z reprezentacji. Ferenc z Realem zdobyli jeszcze jedno trofeum, Puchar Europy Mistrzostw Klubowych, protoplastę dzisiejszej Ligi Mistrzów. W finale Real zmierzył się z frankfurckim Eintrachtem. Ten mecz był popisem węgiersko-hiszpańskiego duetu, który zaaplikował przeciwnikowi wszystkie siedem bramek. Batalia zakończyła się wynikiem 7:3, a cztery gole strzelił Puskás.

Po zakończeniu sezonu 1965/1966 „galopujący major” siedział już tylko na ławce rezerwowych. Znaleźli się lepsi od niego? Nigdy w życiu. Postanowił zawiesić buty na kołku i wziąć się za trenowanie przyszłych legend futbolu. W ten sposób został szkoleniowcem drużyn na wszystkich kontynentach. Przez cztery mecze zasiadał na ławce trenerskiej ukochanych Węgier. Panathinaikos Ateny pod jego kierownictwem doszedł do finału Klubowego Pucharu Europy triumfując rok wcześniej w greckiej lidze. South Melbourne Hellas wygrał Puchar i mistrzostwo Nowej Zelandii. W swoim CV Puskás zapisał również triumf w paragwajskiej Primiera Division.

Niestety, tego wspaniałego piłkarza wśród nas już nie ma. Przez kilkanaście lat cierpiał na chorobę Alzheimera. W 2001 roku jego imieniem nazwano węgierski Stadion Narodowy, na którym w sierpniu 2005 roku Real Madryt zmierzył się z drużyną All Stars. Zebrane pieniądze przeznaczono na leczenie węgierskiej legendy, ale terapie nie przynosiły efektu. Zmarł w 2006 roku. Po śmierci nie zapomniano o tym, co dla futbolu zrobił. Decyzją FIFA jego nazwisko patronuje nagrodzie za najładniejszą bramkę w danym sezonie.

Na koniec tej pięknej historii przypomnijmy jeszcze najważniejsze indywidualne i drużynowe sukcesy naszego bohatera: 5-krotny mistrz Węgier, 5-krotny mistrz Hiszpanii, 3-krotny triumfator PEMK, zdobywca Pucharu Interkontynentalnego,  mistrz olimpijski z roku 1952, Piłkarz Roku 1953, Złota Piłka mistrzostw świata 1954,  Brązowy But mistrzostw świata 1954, All-Star Team mistrzostw świata 1954, Srebrna Piłka roku wg France Football, członek Grupy FIFA 100, Złoty But w 1948 (50 bramek w sezonie), jeden z 10 najlepszych piłkarzy na świecie XX wieku wg IFFHS, jeden z 10 najlepszych piłkarzy w Europie XX wieku wg IFFHS. (pierwodruk www.igol.pl)