Transformacja i okolice

Pogadanka w remizie OSP w Starych Babicach 5 października 2013 r. po pokazie filmu dokumentalnego “Zmienna linia partii, III wojna świartowa i raport lokomotywy, druhiej części cyklu “Transformacja od Lenina do Putina”

(Wspólna Sprawa 11)

Półtora roku temu miałem przyjemność zaprosić do Centrum Kultury Izabelin znanego reżysera Grzegorza Brauna na pokaz 1 części jego filmu dokumentalnego “TRANSFORMACJA OD LENINA DO PUTINA”. Sala była pełna, spotkanie trwało kilka godzin a relacje wciąż funkcjonują w internecie. CKI nie poniosło żadnych kosztów. Gdy jesienią 2013 roku gotowa była II część zaproponowałem kolejny pokaz. Mimo gwarantowanego sukcesu dyrektor CKI Janusz Marciniak wyraził zaskakujący brak zainteresowania i to w sposób daleki od kulturalnego - nie odpowiadając na telefony i maile. Skoro CKI nie jest dostępne dla każdego, spotkanie odbyło się w Starych Babicach. Oczywiście zakończyło się sukcesem, transmisję w telewizji Razem TV obejrzało ponad 22 tysiące widzów. O takim wyniku pan dyrektor może tylko pomarzyć, ale ostatecznie w tym samym czasie postanowił zorganizować w CKI pokaz tańca brzucha z biletami po 15 zł. Czy warto zamienić Centrum Kultury na centrum taniej rozrywki? Oceń sam, Szanowny Czytelniku. Poniżej fragmenty pogawędki Grzegorza Brauna z Izabelina i Babic. Marek Gizmajer.

 

Żydzi, Sowieci i Grom

Czy dzieje Sowietów mają wątek syjonistyczny? Odpowiedź jest oczywiście twierdząca, tak jak wspomina się w moim filmie. Projekt państwa sowieckiego budził nadzieje wielu Żydów w diasporze na spełnienie ich politycznych aspiracji, których formułowanie było naturalną konsekwencją osiągnięcia znaczącej pozycji w elicie politycznej np. Niemiec, gdzie Żydzi czuli się najlepiej, choć nie byli najliczniej reprezentowaną mniejszością, a na pewno nie tak licznie reprezentowaną jak na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. W Niemczech doszli do największego znaczenia politycznego i tam artykułowane były rozmaite koncepcje rozwiązania ich problemu. To, że problem istniał, było oczywiste, bo skoro były konflikty, to znaczy że był problem.

Istniały zasadniczo dwie szkoły. Pierwsza powiadała “potrzebujemy mieć własne państwo, wyjedźmy do Palestyny i tam je zbudujmy”, a druga “jest niepodobieństwem, aby miliony naszych pobratymców wędrowały kawał świata w klimat nieprzyjemny, pośród ludzi nieprzyjaznych, więc musimy mieć autonomię i możliwość egzekwowania naszych aspiracji politycznych tu gdzie mieszkamy”. Ta druga koncepcja w najbardziej istotny i spektakularny sposób artykułowana była pod nazwą roboczą Judeo-Polonia. Była to koncepcja bynajmniej nie zrodzona na łamach czarnosecinnych i antysemickich gazetek, tylko artykułowana na salonach politycznych Europy i świata, np. na forum tak poważnym jak Kongres Wersalski.

Jeśli kogoś to hasło Judeo-Polonia przeraża i myśli, że należy ono do repertuaru strasznych antysemitów i jest jakimś mitem, to realność tej koncepcji pomaga sobie uświadomić pewien przyczynek, którego doczytałem się na łamach czasopisma “Studia Judaica” w Krakowie. Tam znalazła się informacja, że kiedy na Kongresie Wersalskim wysunięta została koncepcja Wolnego Miasta Gdańska to równolegle pojawiła się koncepcja Wolnego Miasta Białegostoku, ponieważ w sposób naturalny, oczywisty i logiczny dla większości ówczesnych mieszkańców Białegostoku pomysł, żeby tam była Polska, był bezsensowny i kompletnie nie do przyjęcia. Był bezsensowny dlatego, że większość z nich stanowili ludzie, którzy z Polską nigdy nie mieli do czynienia. Byli najczęściej Żydami tzw. Litwakami, przybyszami z terenów zagarniętych przez Rosję już tak dawno, że zatarła się kompletnie pamięć o jakiejś Polsce. Dlatego kiedy stało się jasne, że kończy się wojna światowa i organizmy polityczne, które dyktowały kształt geopolityczny Europy w XIX wieku - Rosja carów i imperium Habsburgów - już nie będą miały decydującego głosu, powstała koncepcja Wolnego Miasta Białegostoku.

Rodzi się pytanie, czy skoro tak było na wejściu w projekt sowiecki, z którym bardzo wielu Żydów wiązało nadzieje, to czy podobnie było na wyjściu, tzn. czy i tu syjonizm grał jakąś rolę. Otóż grał, skoro kluczową kwestią, która lądowała na stole negocjacji szeroko-okrągłostołowych w Rejkiawiku i na Malcie, gdzie rozmawiali poważni gracze, prezydenci amerykańscy i sekretarze sowieccy, czyli kartą przetargową i argumentem Kremla było to, czy i kiedy pozwoli on na emigrację Żydów ze Związku Sowieckiego. Ostatecznie w cieniu epokowych wydarzeń roku ’89 miał miejsce wielki transfer Żydów m.in. przez Warszawę w ramach operacji Most. Na tę okoliczność został przeszkolony przez Amerykanów pan generał Petelicki i utworzono oddział GROM do osłony tej operacji.

A więc na wejściu w projekt sowiecki mamy nadzieje Żydów, a na wyjściu głosowanie nogami. Oczywiście już i wcześniej ta emigracja trwała, ale była reglamentowana. Najważniejszy był przełom lat 40-tych i 50-tych. Tak jak to jest pokazane w 2 części “Transformacji”, punktem zwrotnym dla tego wątku było pod koniec lat 40-tych utworzenie państwa Izrael i radykalne zmniejszenie entuzjazmu dla projektu sowieckiego w diasporze żydowskiej, a z drugiej strony rosnąca podejrzliwość władz sowieckich ze Stalinem na czele. Podejrzenie o nielojalność obywateli narodowości żydowskiej pojawiło się w momencie, gdy po przybyciu do Moskwy pierwszego ambasadora Izraela Goldy Meir posypały się wnioski paszportowe i podania o wyjazd. Dla sowieckich władz to był sygnał alarmowy i tu drogi zaczynają się rozmijać.

O mechanizmy i piętra zawiadowcze późniejszej transformacji ustrojowej komunizmu końca XX wieku, o to, czy to pies merda ogonem, czy ogon psem, wciąż można zadawać pytania. W Związku Sowieckim niby nastąpiły czystki narodowościowe, ale spójrzmy np. na postać Żyda Łazarza Kaganowicza. Ten kremlowski niezatapialny szwagier Stalina (jedna z żon Stalina była jego siostrą) wszystkie czystki przetrwał i wyleciał poza krąg bezpośrednich wpływów długo po śmierci swojego szwagra. Ta postać utrudnia przedstawienie dziejów Sowietów w korelacji z wątkiem syjonistycznym w sposób uproszczony. Korelacja ta jest skomplikowana i raczej nieopisana, bo to pole minowe, na którym można strasznie łatwo wylecieć z katedry uniwersyteckiej lądując na stróżówce czy parkingu supermarketu. Takich książek nie pisze się ani na polskich uczelniach, ani na jakichkolwiek, a szkoda, bo słoń w menażerii stoi i czeka na opisanie. Ponieważ brakuje historiografii i faktografii, pole to jest bardzo podatne na manipulacje i dezinformację.

 

Kosmos, lichwa i transformacja

Pierwsze trzy części cyklu „Transformacja od Lenina do Putina” traktują o Rosji sowieckiej, a część czwarta o transformacji ustrojowej przełomu lat 80 i 90-tych, w której wiele się zmieniło żeby wszystko zostało po staremu. W Polsce mówiono wtedy o pół- czy ćwierć-demokratycznych wyborach, ale ówczesny ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie nie owijał w bawełnę tylko w tajnej korespondencji z Waszyngtonem mówił krótko o układzie Jaruzelski-Geremek. Podobnie dzisiejsza Rosja jest kontynuacją Rosji sowieckiej, dlatego że mamy pełną ciągłość kadrową i operacyjną. Niektóre służby zmieniły szyldy, ale inne nazywają się tak samo, np. GRU, legendy państwowotwórcze są te same, a do integracji społeczeństwa wykorzystywane są te same chwyty propagandowe.

Istotą transformacji było to, że komunistom po raz kolejny zabrakło tchu i pieniędzy. Zorientowali się też, że możliwości skutecznego rozegrania III wojny światowej zamknęły się, a ich zacofanie technologiczne położyło kres marzeniom o podboju świata i kosmosu. Z tym kosmosem to nie żadna przesada, bo gdy tylko ukonstytuowali się na Kremlu to utworzyli mnóstwo różnych agend, często pod kierownictwem samego tow. Dzierżyńskiego, w tym do spraw krzewienia komunizmu w kosmosie. Kilkadziesiąt lat później poetka mająca pełnić obowiązki wieszcza nie tylko polskiego, ale i światowego, Wisława Szymborska napisała wierszyk science-fiction o Leninie, którego grób “wieńczony będzie kwiatami z nieznanych dziś jeszcze planet.”

Komuniści długo nie mogli pogodzić się z myślą, że na Marsie nie da się zaprowadzać komuny, ale w końcu zorientowali się, że to jest przegrana sprawa. Uznali też, że i na III wojnę światową lepiej nie iść tylko dogadać się i drogo sprzedać. Oczywiście nie ogłosili w gazetach, że już nie chcą podbijać świata. Dogadywali się zakulisowo. Z kim? Generalnie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i tymi samymi lichwiarzami, którzy wcześniej sprzedawali im po kawałku sznur do wieszania kapitalistów i robili inne interesy, często wielopokoleniowe. Za Gorbaczowa w połowie lat 80-tych umarł wybitny biznesman amerykański Armand Hammer, który robił interesy z wszystkimi pierwszymi sekretarzami od Lenina do Breżniewa.

W jaki sposób dogadano się z tymi lichwiarzami? Skoro sowieckie długi były niespłacalne, bo w kasie było manko, trzeba było spłacić w naturze, czyli dokonać konwersji długu. Na co? Na wpływy polityczne, na przykład w części sowieckiej hemisfery, jaką był PRL. Propozycja komunistów brzmiała tak: “nie dostaniecie swoich odsetek i kapitału w takiej ilości, w jakiej się umawialiśmy, ale za to możecie powstawiać wskazanych przez siebie ludzi do naszego obozu władzy, a my zainscenizujemy teatr demokratycznej przemiany i lud to kupi.” Do władzy mieli dojść ludzie wiarygodni dla obu stron, czyli Moskwy i MFW. To jest właśnie układ Jaruzelski-Geremek.

Tu dygresja. Jaruzelski niszcząc Solidarności twierdził, podobnie jak retuszerzy jego biografii, że stan wojenny przywrócił pokój i spokój, bo bezhołowie solidarnościowe sprowadzało stan zagrożenia na Polskę. Otóż było dokładnie odwrotnie. Dopóki działała Solidarność, zaplecze przyszłego frontu III wojny światowej nie nadawało się do użytku z punktu widzenia sowieckiego sztabu generalnego. Po prostu szanujący się marszałkowie nie mogli ruszyć na wojnę nie mając porządku na trasie przemarszu kolejnych rzutów strategicznych. A zatem Jaruzelski miażdżąc Solidarność przywracał stan gotowości armii czerwonej i połączonych sił Układu Warszawskiego do marszu na Zachód. Tym samym, sprowadzał na Polskę śmiertelne niebezpieczeństwo, dlatego że każdy scenariusz tej wojny miał w konkluzji zamiast Polski pustynię atomową.

Wracając do transformacji ustrojowej, jej plany musiały pojawiać się na stołach operacyjnych już w połowie lat 70-tych. Być może jeszcze wcześniej, gdy stosunki diaspory żydowskiej i państwa Izrael z projektem komunistycznym weszły w nową fazę. Otóż w latach 60-tych Żydzi wzięli z tym projektem rozbrat i zaczęli powoli wycofywać swoje aktywa, za co komuniści pogniewali się i zorganizowali rozmaite kampanie antysemickie, np. Jaruzelski w Wojsku Polskim. Na przełomie lat 60 i 70-tych scenariusz wojenny był jeszcze bardzo realny, podobnie jak w następnej dekadzie. Wszak marszałkowie sowieccy chcieli jakoś wykorzystać swoje talenty. Jednak już w latach 70-tych było widać, że problem niewydolności komunizmu musi być jakoś rozwiązany. I tak narodziła się idea transformacji.

 

Białoruś i Wielkie Księstwo Litewskie

Białoruś uważam za wielkie zaniedbanie w polskiej polityce zagranicznej. Niedawno widziałem na granicy białoruskiej kolejki smętnych ludzi, którzy przyjeżdżali do nas tak jak kiedyś Polacy do Berlina aby wrócić z kartonem bananów czy proszkami do prania. Nie strasznych agentów KGB, tylko ludzi wiozących do domu jakąś meblościankę albo pralkę. Te kolejki, ci ludzie stojący po wizę w Brześciu czy Mińsku, tak jak Polacy przed ambasadą amerykańską w Warszawie, to skaranie boskie. Interes polski jest taki, żeby jak najwięcej ludzi z obu stron tej granicy przekraczało ją, żeby zrobić dobry interes.

Okienko możliwości w polskiej polityce wschodniej było przez moment otwarte, ale już się właściwie zamknęło. Na czym ono polega? Oczywiście dobrze wiemy, kim jest prezydent Łukaszenka. Tego człowieka zrodziły i wypiastowały jako projekt polityczny służby sowieckie. Jednak każdy woli być pierwszy u siebie niż sto pierwszy u sąsiadów. Od momentu, w którym prezydent Łukaszenka przestał się łudzić, że zrobi karierę na skalę post-sowieckiego kołchozu, czyli Wspólnoty Niepodległych Państw, zaczął umacniać swój reżim, ale jednocześnie stał się gwarantem, że Białoruś to jednak osobne państwo. Dla polskiej racji stanu to bardzo istotne, żeby między Warszawą a Moskwą była jeszcze jakaś stolica. Nie przyczyniamy się do tego po prostu retransmitując na Białoruś europejską propagandę demokracji. Ja nie mówię, że w Polsce nie powinno być miejsca dla jakiejś wolnej telewizji i radia nadających po białorusku, ale nie można stać tylko na jednej nóżce. Musi być i druga. Czasem potrzebny jest i dobry policjant, i zły.

Co ma nam do zaoferowania Białoruś? Jest wielkim wstydem dla Polaków, że to ona w latach 90-tych była jedynym krajem post-sowieckim w naszej części układu, który nawiązał do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego, również na poziomie władz państwowych. Myśmy o tych tradycjach zapomnieli. Amputacja Wilna i Lwowa była dla nas lobotomią. Litwini są obrażeni na samego Jagiełłę, który jest dla nich zdrajcą, sprzedawczykiem i w ogóle nie liczy się za Litwina, Ukraińcy dekorują ludzi kultywujących tradycję zarzynania Polaków, a na Białorusi nie ma takich tendencji, bo nie było precedensów historycznych. Prezydent Łukaszenka kazał za to wyremontować na swoją rezydencję piękny radziwiłłowski zamek w Nieświeżu.

Z wielkim żalem obserwowałem, jak Warszawa wykonywała wszystkie ruchy, które muszą podobać się najbardziej w Moskwie i Berlinie. Wielkie stolice grają niestety tak, żeby przecinać kontakty poziome, które mogłyby zaistnieć np. między Warszawą a Pragą, Bukaresztem czy Budapesztem. I na wschodzie, i na zachodzie wszyscy wolą żebyśmy byli klientami z osobna przyjmowanymi na wycieraczce, czy to w Białym Domu, czy w czerwonym. Niestety, zarówno lokajska polityka Kwaśniewskiego, jak i polityka ś.p. Lecha Kaczyńskiego, pod pewnymi względami kowbojska, co uważam za komplement, na obszarze wschodnim przyczyniała się do zamykania wspomnianego okienka możliwości. Inwestowanie wszystkiego w Kijów przy kompletnym zaniedbaniu perspektyw, które mogłyby zrodzić się gdzieś indziej, np. w Mińsku, jest inwestycją nie przynoszącą żadnej dywidendy. Białoruś to piękny kraj mający wspaniałe historyczne związki z Rzeczpospolitą i miłych ludzi, których nie jest za wiele, ponieważ tamtejsze ziemie zostały rozjechane walcem niemieckim i sowieckim. Sowieci jeszcze przed wybuchem wojny wymordowali tam ponad sto tysięcy ludzi tylko za to, że byli Polakami. Nie oddawajmy tych terenów walkowerem.

 

Czechy, Węgry i międzymorze

Przyjęcie, że polska polityka może być rozgrywana tylko na osi Moskwa-Berlin, jest pułapką. Na tej osi nigdy niczego nie osiągniemy. Katarzyna Wielka przyjęła aksjomat, że między Petersburgiem a Berlinem nie powinno być żadnej stolicy. Niemcom ten plan do dziś bardzo się podoba. Wyrwanie się z tej pułapki jest więc konieczne. Niestety, nasz kierunek południowy został zablokowany w 20-leciu powstaniem Czechosłowacji jako państwa zdecydowanie wrogiego Polsce. Ta wrogość ujawniła się bardzo praktycznie już w roku 1920 i trwała prawie do wybuchu wojny. Przyczyna, dla której nie dało się jej zażegnać, była głęboko ideowa. Czechosłowacja z jej pierwszym prezydentem i ojcem-założycielem Tomaszem Masarykiem była wzorcową republiką masońską dążącą do rewolucji światowej. Masaryk napisał książeczkę o rewolucji, w której wzorcowo idzie się do ateizacji przez laicyzację. Ta republika miała wielkie osiągnięcia technologiczne i cywilizacyjne, przez co samym Czechom wciąż trudno jest zrozumieć, co ich właściwie trafiło i co do dzisiaj jest problemem w ich państwie.

Gdy od południa byliśmy przyblokowani Czechosłowacją, nie znaleźliśmy też sposobu na złapanie kontaktu z przyjaźniejszymi nam Węgrami, z którymi mamy wspólnotę doświadczeń. Na Węgrzech też dokonano rozbioru, w ich przypadku haniebnym Traktatem z Trianon. Szukaliśmy z nimi kontaktu, ale nie znaleźliśmy nic lepszego niż wejście na Ruś zakarpacką w trakcie rozbioru Czechosłowacji, dzięki któremu w roku 1939 mieliśmy kawałek wspólnej granicy z Węgrami. Mieliśmy też kontakty z Rumunią, ale i one nas nie uratowały, bo nie zdążyliśmy zbudować międzymorza. Gdyby zostało zbudowane, wyszlibyśmy z pułapki geopolitycznej.

Czy kiedyś z niej wyjdziemy? Trzeba pamiętać, że nie istnieje coś takiego jak konieczność historyczna czy przymus dziejowy. Jak Pan Bóg dopuści to i z kija wypuści. Ci, którzy dzisiaj stoją na czele naszego narodu, czy raczej zajmują pozycję wyznaczone im w fasadzie atrapy państwa polskiego, są sprzedawczykami albo głupcami. Uwierzyli w konieczność historyczną, że coś być musi, że inaczej się nie da, że Polska nie może być niepodległa. Pan Bóg tymczasem obdarzył wolną wolą nie tylko każdego z nas, ale i ludzkość. Zasada nieoznaczoności Heisenberga ma zastosowanie także w geopolityce. Nic nie jest przesądzone, wszystko jest możliwe. Trzeba szukać wyjścia z pułapki.

oprac. Marek Gizmajer

 

NASZ CYTAT

  • kraju_Polan

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rekonstrukcje.jpg - 143.79 kb

 

 

 

 

 

DOBRE STRONY

Licznik odwiedzin

Odwiedza nas 82 gości oraz 0 użytkowników.

Dziś 21

W tym miesiącu 725

Od początku 113783