(Wspólna Sprawa 8)

 

 

 

 

 

Wywiad z Pawłem Rozdżestwieńskim, organizatorem rekonstrukcji m.in. bitwe o Łomianki, nad Bzurą i pod Mławą w '39 roku, uczestnikiem rekonstrukcji Grupy Kampinos AK w Izabelinie i twórcą ogólnopolskiego portalu rekonstrukcyjnego dobroni.pl
 

Marek Gizmajer: W najbliższym sąsiedztwie gminy Izabelin już trzeci raz organizujesz spektakularną rekonstrukcję bitwy pod Łomiankami z 1939 roku. To bardzo trudne i kosztowne przedsięwzięcie. Dlaczego to robisz?

Paweł Rozdżestwieński: To spełnienie marzenia z dzieciństwa – oddania czci żołnierzom Września - a także konsekwencja tego, że od początku lat 90-tych jestem związany z 14 Pułkiem Ułanów Jazłowieckich i zawsze chciałem odtworzyć jego losy w okolicy Puszczy Kampinoskiej, zwłaszcza słynną szarżę pod Wólką Węglową. Pierwsza taka rekonstrukcja miała odbyć się w pobliżu Marc-Polu przy ul. Trenów w gminie Izabelin, ale właściciele terenu nie mogli się z sobą dogadać. Dobrą duszą okazał się Klub Jeździecki Wilczeniec w Łomiankach, który udostępnił swój teren i tam właśnie odtwarzamy bitwę z 39 roku. To dobre miejsce, bo rekonstrukcje powinny odbywać się jak najbliżej miejsca autentycznych wydarzeń. Niedaleko w Kiełpinie jest cmentarz, gdzie spoczywa większość poległych. Stoi tam także pomnik 14 Pułku, który 1979 roku ułani sami postawili aby upamiętnić szarżę pod Wólką. To kopia pomnika stojącego do 1939 roku na terenie koszar we Lwowie. Dopiero w 1991 roku pozwolono nam wmurować w jego bok tablicę z nazwami szarż w latach 1918-20.

Skąd Twoje zainteresowanie akurat 14 Pułkiem Ułanów Jazłowieckich?

Mieszkam w Łomiankach, ale pochodzę z Szymanowa pod Sochaczewem, gdzie znajduje się figura patronki pułku Najświętszej Marii Panny Jałowieckiej przywieziona tu w 1946 roku. Ten kresowy pułk stacjonujący we Lwowie a związany z Jazłowcem zaciekawiał chłopaków z okolic, siostry w Szymanowie są gościnne i tak zaczęły się nasze poszukiwania historyczne. W 1991 roku skompletowałem pierwszy mundur wzór 36, a moja drużyna harcerska otrzymała barwy pułkowe. Rok później uczestniczyłem w pierwszej rekonstrukcji w życiu - przejeżdżaliśmy konno w mundurach przez Grajewo. Gdy zobaczyła nas jakaś babinka, rozpłakała się i zawołała do męża „zobacz, wróciła Polska, ułani jadą”. Tego się nie zapomina. W 1993 roku otrzymaliśmy sztandar wzorowany na sztandarze 14 Pułku, a w 1996 roku dostąpiłem niezwykłego zaszczytu - od koła pułkowego w Londynie otrzymałem prawo noszenia odznaki pułkowej.

Czy losy 14 Pułku są jedyną Twoją inspiracją rekonstrukcji historycznych?

Najważniejszą, ale nie jedyną. Do dziś zorganizowałem dziesiątki różnych rekonstrukcji, w tym największe w Polsce, począwszy od bitwy nad Bzurą w 2002 roku, która była tak naprawdę pierwszą polską rekonstrukcją Kampanii Wrześniowej. Odtwarzam też walki o Mławę i Sochaczew z 39 roku, ale najbardziej interesują mnie losy 14 Pułku w okolicy Puszczy Kampinoskiej. Pułk walczył nad Bzurą, przedzierał się przez puszczę, szarżował pod Wólką i ostatecznie stoczył bój pod Łomiankami, uważany za ostatni akord kampanii nad Bzurą. Inspirują mnie też wydarzenia z I Wojny Światowej, która jest moim konikiem. Oprócz rekonstrukcji współpracuję z produkcjami filmowymi. W ostatnich latach największe to „Bitwa Warszawska”, „Stawka większa niż śmierć”, „Hiszpanka”. Aby podołać tym wszystkim przedsięwzięciom założyłem Fundację Polonia Militaris, która zarządza też portalem dobroni.pl. i w ten sposób promuje rekonstrukcje w całym kraju, np. Grupy Kampinos AK w Izabelinie, Wierszach i Lipkowie.

Dziś rekonstruktorzy są bardzo aktywni w internecie.

Praktycznie każda grupa ma swoją stronę. Portal dobroni.pl ma charakter społecznościowy, czyli służy wymianie informacji na temat rekonstrukcji i wszystkiego, co się z nimi wiąże, np. gdzie można coś kupić i sprzedać, jak i gdzie wypożyczyć pojazdy i broń, itd. Mamy ponad 21.000 zarejestrowanych użytkowników, ale zasięg jeszcze większy – ponad 120.000 unikalnych wejść miesięcznie, czyli 4.000 dziennie. To jedyny portal ogólnopolski tego typu. Istnieją też mniejsze, np. regionalny w Poznaniu, a także wątki i działy rekonstrukcyjne na portalach historycznych, takich jak Odkrywcy, Histmag czy Historycy. Pasjonaci średniowiecza mają bardzo dużą listę dyskusyjną freha.pl. Sądzę, że te 120 tysięcy „uników” na naszym portalu to zasięg ruchu rekonstrukcyjnego w Polsce. Mniej więcej tyle ludzi się nim interesuje.

Rekonstrukcje to ruch społeczny?

Sądzę, że to jeden z najciekawszych ruchów, które narodziły się po 1989 roku. Najwcześniej pojawiły się rekonstrukcje rycerskie, potem napoleońskie, a w 2002 roku Kampania Wrześniowa. Pojedyncze imprezy zdarzały się też wcześniej, np. 1983 roku w Poznaniu zorganizowano pierwsze konkurencje kawaleryjskie nawiązujące do przedwojennych zawodów militari. Najstarszą tradycję mamy pod Rzeszowem, gdzie od końca XVIII wieku działa grupa rekonstrukcyjna wywodząca się bezpośrednio od uczestników bitwy pod Racławicami. Ruch rekonstrukcyjny stale się rozwija, dziś mamy ok. 900 grup liczących średnio po kilkanaście osób. Dla tych pasjonatów militariów, umundurowania i wszystkiego, co nazywamy techniką wojenną, to nie tylko hobby, ale i zgłębianie konkretnej wiedzy historycznej. Mogą np. drobiazgowo dyskutować na temat splotu materiału, z którego mają uszyty mundur. Dla przeciętnego człowieka to abstrakcja, zresztą taka sama, jak dyskusja pasjonatów wędkarstwa na temat zanęty, spinningu czy żyłki. Część rekonstruktorów bardzo głęboko identyfikuje się z odtwarzanymi formacjami, a żyjący weterani często uważają ich za swoich następców. Grupy te nie są powiązane formalnie, tworzą jakby partyzantkę, zwołują się gdy potrzeba. To fenomen przez nikogo nie kontrolowany, wpisujący się w naszą narodową tradycję. Jak powiedział Kmicic, „każdy sobie pan w naszej Rzeczypospolitej, kto jeno ma szablę w garści i lada jaką partię zebrać potrafi”. Rekonstrukcje uzupełniają też luki w narodowej świadomości. Jeśli np. nie wolno było pamiętać o Żołnierzach Wyklętych, dziś przypominają ich rekonstruktorzy. Polacy w ogóle są głodni własnej historii, np. filmów wojennych, i stąd rekonstrukcje są tak popularne. Największą, którą organizuję co roku, bitwę pod Mławą, ostatnio obejrzało ponad 80.000 widzów. Takiej liczby nie osiągają niektóre produkcje filmowe, choć kosztują miliony.

Jakie wydarzenia są w Polsce najchętniej rekonstruowane?

Najpopularniejszy jest rok 1939, z którym jesteśmy emocjonalnie najbardziej związani. Ubolewam, że nie rok 1920, nasza zwycięska wojna dwudziestego wieku, która moim zdaniem powinna być fundamentem polskiej tożsamości. Zapominamy o wojnie wygranej, a rozpamiętujemy przegraną. Trzeba jednak pamiętać, że tę pierwszą wyrwano z szerszej świadomości za komuny. Z drugiej strony, żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają tę ostatnią wojnę. Poza tym, wrzesień 39 jest niezwykle fascynujący. W ciągu miesięcznej kampanii wszystko, co stanowiło II Rzeczpospolitą, zamieniło się w symbol, począwszy od guzika munduru, a skończywszy na czołgu czy samolocie. To jakby nasze sanktuarium. Gdyby dziś odnaleziono jeden egzemplarz słynnego polskiego bombowca Łoś, prawdopodobnie tylko dla niego zbudowano by muzeum. Fenomen ten wynika z tego, że Polacy generalnie są dumni z II Rzeczypospolitej. Z tego, że w dwadzieścia lat udało nam się zbudować państwo, które wytworzyło własną klasę średnią na bardzo wysokim poziomie. Stawiam nawet tezę, że to może lepiej, że w II RP nie wydawano pieniędzy na zbrojenia, tak jak w Niemczech czy Rosji, tylko np. na godne płace dla urzędników, bo dzięki temu powstała klasa średnia, która była w stanie potem przez czterdzieści lat komuny przenieść tradycję. Przedwojenne rozumienie zawodu listonosza, kolejarza, oficera, urzędnika jest dziś punktem odniesienia.

Rekonstrukcje są więc lekcją historii.

Nie tylko historii, ale w ogóle życia społecznego. Ja akurat najbardziej lubię tematykę I Wojny Światowej, bo ona pokazuję, do czego doprowadza brak państwa - trzy miliony Polaków walczyło przeciwko sobie w obcych mundurach. Polskie formacje były ułamkiem procenta walczących armii, ponieśliśmy jedne z największych strat osobowych bez żadnej możliwości samostanowienia. To jest lekcja, którą powinniśmy pokornie zapamiętać i przekazywać. Niech wszyscy zrozumieją, co się dzieje, gdy nie mamy niepodległości. Ktoś nas zaraz ubiera w jakiś mundurek i posyła do realizacji własnego interesu. Trzeba wyciągać wnioski i unikać tych samych błędów. Zresztą, wnioski militarne dotyczą nie tylko wojen. Uwielbiam pytanie, dlaczego Polacy nie mogą posiadać broni palnej. Wszyscy dziennikarze odpowiadają, że do tego nie dorośli i mogliby powystrzelać się na ulicach. A ja przypominam, że w II Rzeczpospolitej broń można było posiadać. Rejestrowano ją u starosty, który wydawał pozwolenia. Wtedy ryzyko potencjalnych napięć było dużo większe niż aktualnie – na ponad 30 milionów obywateli było kilka milionów mniejszości. Sąsiadem mógł być Polak, Żyd, Ukrainiec, Litwin, Białorusin czy ktokolwiek, i jakoś nie zabijali się na ulicach, natomiast mogli bronić się w sytuacji zagrożenia. Głośna była sprawa porucznika Skibińskiego, który zaatakowany przez dwóch bandytów obu zastrzelił, za co go nagrodzono. Nikt w tej sprawie nawet nie śmiał dyskutować. Rozbrojenie narodu nastąpiło w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej. Dzisiejsze przepisy wynikają bezpośrednio z komunistycznych. Nie chodzi o to, żeby dać broń każdemu, tylko temu, kto spełnia ustawowe warunki. Analogicznie, jeśli ktoś zdał egzamin na prawo jazdy i umie jeździć samochodem, to otrzymuje prawo jazdy, choć w wypadkach ginie bardzo dużo ludzi. Jeśli nie wolno posiadać broni, to należałoby także zakazać posiadania młotków, siekier czy noży kuchennych, bo nie wiadomo, do czego zostaną użyte.

Czy rekonstrukcje historyczne to tylko wielkie bitwy?

W Polsce rekonstruuje się bardzo dużo wydarzeń, w sumie kilkaset w ciągu roku. Są mniejsze i większe, zawodowe i hobbystyczne. Poziom wykonania też jest bardzo różny. Największa jest bitwa pod Grunwaldem, druga pod Mławą z 39 roku. Chyba najbardziej nietypową jest bitwa morska w Gdańsku przy forcie u ujścia Wisły, gdzie odtwarzany jest atak żaglowców brytyjskich z 1807 roku. Niezwykłe są też rekonstrukcje pradziejowe na festynie w Biskupinie. Skala imprezy nie jest najważniejsza. Małe też mogą być udane, choćby ubiegłoroczna rekonstrukcja walk Grupy Kampinos AK w Lipkowie - nieduża, zrobiona skromnym budżetem, ale bardzo dobra i interesująca. Najważniejszy jest pomysł. Grupa Cytadela potrafi w sześć osób zrobić rekonstrukcję wystawienia posterunku, w 100% perfekcyjną, od drobiazgowo odtworzonego umundurowania po drewniane podstawki wartownicze. Prawdziwych rekonstruktorów poznaje się po tym, że nawet niewielki wycinek historii starają się odtworzyć jak najdokładniej. Wybitni są np. ci, którzy potrafią uszyć mundur czy wykonać jakiś przedmiot korzystając z przedwojennej techniki. Taki przedmiot może być droższy od oryginalnego, bo wkład pracy dziś jest większy. Rekonstrukcje wcale nie muszą być organizowane dla widowni. Koledzy z Sochaczewa przeszli całą Puszczę Kampinoską szlakiem 39 roku śpiąc pod drzewami tak jak żołnierze frontowi. Dwa lata temu Grupa 3 Pułku Strzelców Konnych przeszła jego szlakiem 800 kilometrów z Białegostoku po Bieszczady. Jeden z rekonstruktorów przyjeżdża na bitwę nad Bzurą 140 km na rowerze spod Włocławka w pełnym umundurowaniu, śpiąc po domach i stodołach, jedząc co dadzą ludzie.

Czyli w Polsce wciąż istnieje zamiłowanie do munduru?

My jesteśmy w ogóle trochę jak Spartanie, zawsze walczyliśmy i zawsze wychowywaliśmy do walki. Próby wmówienia nam, że zamienimy się w potulne baranki, zawsze spełzną na niczym. Jeśli matki próbują nie kupować pistolecików synom, to oni robią je z patyków. Postać żołnierza-Polaka jest bardzo ciekawa. On nie szkoli się po to, żeby atakować. W naszej kulturze zawsze istniała postać żołnierza, który w potrzebie zakłada mundur, bierze karabin i idzie walczyć, a potem wraca, wiesza mundur w szafie, odstawia karabin i idzie np. orać pole. Dziś podobnie funkcjonują Żydzi czy Szwajcarzy - na co dzień są urzędnikami, ale gdyby zostali zaatakowani, każdy wyciągnie karabin z szafy i wstawi dwa worki w okno. Posiadanie broni, wyszkolenie militarne i zaufanie do armii są fundamentem niepodległości. 

Twoje marzenie jako rekonstruktora?

Chciałbym, aby nakręcono duży film wojenny pokazujący bitwę nad Bzurą i szarżę 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. Rekonstrukcja jest rodzajem teatru, który przyjmuje pewne uproszczenia, natomiast film daje możliwość pokazania pełnej rzeczywistości. To powinien być film o całej historii pułku od roku 1920. Inaczej widz nie zrozumie, skąd wziął się esprit de corps w szarży pod Wólką, w literaturze postrzeganej podobnie do szarży pod Somosierrą. Pułk dostał dwukrotnie Virtuti za kampanie konne. Jeśli mamy budować przyszłość i esprit narodu to powinniśmy pokazywać takie tematy, zresztą bardzo nośne. Młodzi lubią takie filmy. Gdy na naszej rekonstrukcji pod Łomiankami galopuje setka koni, ludzie płaczą. Kawalerzyści wciąż budzą nasze emocje, bo jesteśmy dumni z tego, jak potrafili walczyć. Nieustający sen o szpadzie to fundament naszej tradycji i kultury. Dziś w Polsce jest tylu chętnych do wojska, że wojsko może wybierać. Gdyby zaistniała potrzeba, można by powołać 200 tysięcy.

Co jest najtrudniejsze w organizacji rekonstrukcji?

Pieniądze. Wśród części urzędników tematyka historyczna nie jest popularna i przy dystrybucji dotacji przegrywa ze wszystkimi możliwymi orłami z czekolady. Wynika to z nieświadomości tego, co dla lokalnej społeczności powinno być priorytetem. Oczywiście, rekonstrukcje nie są jedyną metodą budowania tożsamości i promowania historii, ale nie może być tak, że ciągle przegrywamy z tymi samymi rajdami jakimś szlakiem albo z imprezą dziesięciokrotnie mniejszą, ale „nowoczesną”. Rekonstrukcję walk o Łomianki można obejrzeć głównie dzięki dwóm niezawodnym filarom: Ministerstwu Obrony Narodowej i prywatnym sponsorom.

Ile ta impreza kosztuje?

Zacznijmy od amunicji - najdroższe są naboje do Mausera, kosztują do 5 zł za sztukę + VAT, a najtańsze do Mosina, po 2 zł, ale jeden cekaem wystrzeliwuje ich 450. Ceny zależą też od dostawcy. Jeśli przyjeżdża broń czeska, nie płacimy VAT-u. Mamy też sto koni, a na każdego trzeba wydać mniej więcej 500 zł. Już robi się 50.000 zł. Do tego pirotechnika, 200 wybuchów po 100 zł, czyli kolejne 20.000 zł. Do tego czołgi, pojazdy bojowe, samoloty… Zwykle bitwa w Łomiankach kosztuje grubo ponad 100.000 zł. Wcale tego nie ukrywam. Gdy przyjeżdżają do nas producenci filmowi i po obejrzeniu widowiska pytają o koszty, odpowiadam pytaniem, ile kosztowałoby u nich. Wtedy zawsze wyceniają między 500.000 a 1.000.000 zł. Poprzedni burmistrz Łomianek podejrzewał nawet, że moje rekonstrukcje kosztowały pół miliona. Zrobiło mi się miło, że tak wysoko je wycenił, ale ja robię je za jedną piątą tej kwoty. Wiele przetargów wygrywamy dzięki temu, że działamy inaczej niż agencje artystyczne i jesteśmy tani. Nie mamy biura ani struktur, zjeżdżamy się, organizujemy imprezę i rozjeżdżamy się. Nauczyliśmy się liczyć pieniądze. Lepiej zapłacić komuś więcej za to, że przyjedzie i popracuje, niż utrzymywać go przez rok. Rekonstrukcję w Łomiankach organizuje ok. trzydziestu osób, obsługuje ponad sto, w tym ochrona, straż pożarna, policja, karetki, itd., a ogląda kilka tysięcy. Przygotowania trwają około trzech miesięcy.

Czy historia to dla Ciebie tylko rekonstrukcje, czy coś jeszcze?

Piszę pracę doktorską na temat reformy mundurowej w wojsku polskim na przykładzie umundurowania pułków piechoty w latach 1935-38. Napisałem też sporo artykułów i kilka książek, m.in. o 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich w Kampanii Wrześniowej, o walkach nad Bzurą i Rawką 1914-15, o organizacji piechoty, o drużynach konnych. Jestem redaktorem merytorycznym dwóch serii: „Wielka Księga Kawalerii Polskiej” i „Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939”. To wszystko po godzinach, bo z wykształcenia jestem prawnikiem i pracuję w Urzędzie Gminy Łomianki.

Co na zakończenie chciałbyś przekazać Czytelnikom?

W naszej rozdrobnionej rzeczywistości próbujmy poszukiwać tego, co nas łączy. My Polacy nie musimy zgadzać się ze sobą we wszystkim co współczesne, ale tradycje powinniśmy szanować. W naszej historii było dużo więcej wydarzeń, z których możemy być dumni, niż takich, z których nie możemy. Nigdy nie prowadziliśmy wojen zaborczych, nie podbijaliśmy innych narodów. To inne narody garnęły się do Rzeczypospolitej. Młodym ludziom na pewno nie zaszkodzi nauka historii miejsca, w którym się urodzili. Gdy wyjadą za granicę będą dumni z tego, że są Polakami. Im bardziej będziemy dumni, tym bardziej będziemy otwarci na inne narody, bo nie będziemy im niczego zazdrościć, nie będziemy mieli kompleksów. Tolerancja bierze się z dumy z tego, kim się jest, a nie z kompleksów. Polacy zawsze byli tolerancyjni. Mój dziadek był Białorusinem i zawodowym podoficerem Wojska Polskiego. Do dziś mieszkańcy Białorusi wspominają Rzeczpospolitą jak raj na ziemi, choć życie w niej wcale nie było łatwe. Mało kto wie, że gdy sowieci weszli na nasze tereny w 1939 roku, nie zlikwidowali granicy. Ona nadal istniała i była pilnowana, żeby ludzie sowieccy nie przechodzili na tereny byłej RP, gdzie poziom życia był niewspółmiernie wysoki w porównaniu ze Związkiem Sowieckim, który za to potrafił wyprodukować… 20 tysięcy czołgów. Kto tak naprawdę ma dziś powód do dumy? Zapraszam na rekonstrukcje do Łomianek!

  Dziękuję za rozmowę i zaproszenie.

  (fot. www.facebook.com/rozdzestwienski/photos, www.dobroni.pl)