Z Kresów do Lasek wędrówka niezamierzona

(Wspólna Sprawa 3)

 

 

Pani Ewa Cieńska-Fedorowicz mieszka w niewielkim skromnym domku nieopodal Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Nie jest łatwo umówić się z nią na rozmowę. Niechętnie udziela wywiadów, ma dużo zajęć i planów pisarskich, właśnie przygotowuje do druku nową książkę, choć jej wrodzoną aktywność ogranicza zdrowie nadwyrężone życiowymi przejściami i upływem 88 lat.

Przyjmuje w gabinecie, w którym drewniane meble, liczne książki i obrazy przywodzą na myśl minione dzieje. Niemniej, jest tak pochłonięta współczesnością, że rozmowa zaplanowana przeze mnie jako podróż w czasie szybko przeradza się w żywą dyskusję na temat aktualnej polityki, gospodarki i spraw społecznych, zarówno w kraju, jak i w naszej gminie. Wcześniej spotkaliśmy się na wykładzie o filozofii ks. prof. Tadeusza Guza w Centrum Kultury Izabelin. Moja rozmówczyni uwielbia konie, zwłaszcza araby. Marzy o wycieczce do Janowa Podlaskiego. Ale przede wszystkim żyje Polską, gromadzi wiadomości i zapalczywie wymienia poglądy. Uważa, że Polska utraciła dziejową ciągłość, jeszcze nie odzyskała wolności i potrzebuje pracy u podstaw. Troszczy się zwłaszcza o młodzież, o harcerstwo, o przyszłość. Ale jakby mimochodem pokazuje zdjęcie rodzinnego grobowca liczącego trzy stulecia. Więc cóż zrobić z bujną przeszłością? Jak przedstawić naszym czytelnikom losy Cieńskich i Fedorowiczów splecione z trudną historią Polski? Zastanawiam się natrętnie i widzę dobrotliwy uśmiech - to wszystko jest już opisane w autobiografii. Jeśli kogoś interesuje podróż w czasie, niech sięgnie. A więc sięgnijmy...

Cieńscy są rodem szlachty kresowej wzmiankowanej po raz pierwszy w XIII wieku. Wielu spoczywa na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Dziadek Ewy Cieńskiej, Władysław Dzieduszycki, przed II wojną światową poseł BBWR, w 1884 roku odziedziczył połowę słynnej stadniny koni Juliusza Dzieduszyckiego, w której pierwsze kroki malarskie stawiał Juliusz Kossak. Druga połowa powędrowała do księcia Sanguszki, zaś delikatne akwarele arabów przetrwały do dziś w zbiorach muzealnych.*) Przyszły ojciec Ewy Cieńskiej podarował swej narzeczonej pierścionek, który regimentarz Witold Cieński przywiózł z Wiednia po odsieczy w 1683 roku. W 1926 roku państwo Cieńscy z dwuletnią Ewą zamieszkali w Ossowcach na południe od Lwowa, w powiecie buczackim w województwie tarnopolskim. Oddajmy głos autorce.

Piękne to były okolice. Prawie co krok ruiny zamków, broniących niegdyś owej ziemi przed agresorami, a także liczne dwory i pałace, w miasteczkach kościoły i liczne cerkwie. Tamtejsi arystokraci i bogaci ziemianie, fundując kościół katolicki, często równocześnie fundowali cerkiew greko-katolicką. (...) Ze spisu ludności z 1921 roku wynika, że w owym czasie w województwie tarnopolskim mieszkało 45% Polaków, będących wyznania rzymskokatolickiego, reszta to Rusini wyznania grekokatolickiego (mieniący się dziś Ukraińcami), a także Żydzi zamieszkujący większe i mniejsze miasteczka, Niemcy, Czesi, itd. (...) Ossowce była to typowa wieś polsko-ruska, co znaczy, że mieszkańcy dzielili się na tych, którzy modlili się w kościele, i tych, którzy w cerkwi. Na tym tylko polegała różnica. (...) Przedwojenne życie w Ossowcach płynęło spokojnie, uzależnione od cen żyta lub pszenicy, gdyż to one decydowały o ewentualnym zrealizowaniu ustawicznie odkładanych planów. (...)

Dom ossowiecki, szumnie przez okolicznych ludzi zwany pałacem, nie był znów tak duży. Kryty drewnianym gontem, obrośnięty dzikim winem, w części tylko piętrowy, reszta parterowa (...). Szpiczaste wieżyczki, okienka na strychu, zaokrąglone od góry drzwi – no cóż, mógł nawet uchodzić za pałac. Podobne widziałam nad Loarą, może architekt na nich się właśnie wzorował? (...) Przedpokój cały był wyłożony drewnianą boazerią, a pod oknami wmontowano drewniane skrzynie na odzież zimową, futra i tym podobne bundy czy świtki do polowań. Na lewo znajdował się pokój gościnny, na wprost różowy salonik z fortepianem i sztychami, a z niego można było wyjść do ogrodu – rozciągał się tam widok na Strypę i las. Tam, pod balkonem od mojego pokoju, zarośniętym jak wszystko dzikim winem, stała ławka, miejsce naszych ulubionych wieczornych przesiadywań.

O pochodzeniu ossowieckiego dworu mówiła legenda związana z jedną z praprababek autorki, damą dworu królowej Marii Leszczyńskiej. Pod parkiem znajdowały się potężne lochy, zaś podczas remontu w jednej ze ścian podobno znaleziono wiadro złota. Bezcenną rodową pamiątką rodzinną był zegar, który chorąży sieradzki Jana III Sobieskiego Marcin Cieński przywiózł spod Wiednia, a Jan Matejko uwiecznił na obrazie „Bitwa pod Wiedniem” jako łup zdobyty na Turkach. Zegar przetrwał do dziś w zbiorach wawelskich. Autorka wspomina: „Ojciec zabrał mnie na uroczystość przekazania zegara na Wawel. Pojechaliśmy wtedy na parę dni do Krakowa. Mieszkaliśmy w bardzo eleganckim Hotelu Francuskim i zwiedzaliśmy od świtu do nocy. Po Wawelu oprowadzał nas sam kustosz, profesor Szablowski. Byłam oczarowana miastem, biegałam jak nieprzytomna, fascynowały mnie zwłaszcza galerie obrazów. Gdy byłam jeszcze całkiem mała, dostałam od babci album, a w nim parę powklejanych kartek z widoczkami i reprodukcjami malarzy polskich i włoskich. (...) Teraz oglądałam oryginały moich ulubionych obrazów... Chełmońskiego, Fałata, malarzy włoskiego renesansu. (…) Dobry był ten zwyczaj panujący w naszej rodzinie, by dzieciom od maleńkości podsuwać rzeczy wartościowe i estetyczne, kształtując ich poczucie smaku i dobrego gustu.

W 1938 roku czternastoletnia Ewa uczestniczyła w Mszy prymicyjnej ks. Jana Cieńskiego, wielce zasłużonego kapłana, który później przez całą sowiecką okupację i czasy powojenne przetrwał w swojej parafii w Złoczowie. „Ponoć uratował życie jakiemuś enkawudziście porzuconemu w lesie, wyleczył go z ran, a tamten z wdzięczności wziął go pod swoją opiekę. Pozwolono więc księdzu Janowi opiekować się parafianami na całym obszarze dawnych Kresów.Przeżył tam straszne chwile, ale nawet Ukraińcy go szanowali i pozwolili mu na odprawianie ostatniej posługi pomordowanym przez siebie Polakom. Potajemnie został wyświęcony na biskupa, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero po jego śmierci.” Z kolei w lipcu 1939 roku w Jazłowcu Ewa uczestniczyła w koronacji figury Matki Bożej Jazłowieckiej, patronki 14 Pułku Ułanów.**)

Szczęśliwa rzeczywistość zgasła w 1939 roku niczym świeca zdmuchnięta diabelskim huraganem ze wschodu. 28 sierpnia na festynie dożynkowych w Ossowcach ojciec Ewy otrzymał kartę mobilizacyjną. Wyjechał natychmiast. Potem było wysłuchiwanie komunikatów radiowych, pierwszy niemiecki bombowiec, uciekinierzy, strach przed sowieckimi i ukraińskimi bandami, aż wreszcie 17 września. „Drogą ciągnęły nieprzerwanie sowieckie czołgi, chude, ledwo wlokące się szkapiny ciągnące sprzęt uwiązany powrozami, żołnierze w butach powiązanych sznurkami, słowem nędzne, przerażające wojsko.” Rodzina Cieńskich uciekła do Lwowa. W okupowanym mieście panowała bieda, władza sowiecka wprowadzała nowe porządki, młodzież zapędzano do komunistycznych pochodów, narastał terror. W lutym 1940 roku zaczęły się brutalne wywózki Polaków na wschód. 12 kwietnia o drugiej w nocy do mieszkania Cieńskich weszło dwóch sowieckich żołnierzy i Żyd z czerwoną opaską na ramieniu. Spisali dokumenty i oznajmili krótko „sobierajsia z wieszczami”. Ciemna noc, zimno, ciężarówka, puste ulice, na dworcu długi pociąg. 50 bydlęcych wagonów, do każdego po 30 osób, mężczyzn, kobiet, dzieci, niemowlęta. W wagonie jedno wiadro na zupę i dziura w podłodze jako toaleta. Głód, ścisk i fetor, siedemnaście dni jazdy. Po drodze z pociągu wyrzucano trupy. Jeszcze po kilkudziesięciu latach autorkę wspomnień budził w nocy upiorny stukot kół. Poczynając od 1940 roku sowieci deportowali w podobny sposób na wschód ok. dwa miliony Polaków.

Ewę z siostrami i mamą dowieziono do swochozu Mem-Bułak w Kazachstanie przy granicy z Chinami i Mongolią, w grupie około dwustu kobiet z dziećmi i piętnastu starszych mężczyzn. Tu odczytano im „wyroki”: 10 lat przymusowych robót za „nieróbstwo i wykorzystywanie klasy robotniczej”. Stali się siłą roboczą Związku Radzieckiego. Wypasali bydło, gnieździli się w lepiankach, cierpieli choroby i głód. Dostawali nędzną zapłatę, za którą z trudem kupowali równie nędzne pożywienie: gliniasty, wodnisty czarny chleb, po który trzeba było stać przez wiele godzin. Dzienne porcje odmierzano według zasad komunizmu wojennego – pracujący 400 gramów, niepracujący 200 gramów. Zimą temperatura spadała do -50oC, latem potworny upał i brak wody zmuszały do picia z kałuż, w których trzeba było uważać na żmije.

Po napaści Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 roku ogłoszono „amnestię” i rodzina Cieńskch wyruszyła na poszukiwanie polskiego wojska. Przez rok tułała się po bezkresach Kraju Rad, pracowała przy zbiorach bawełny, aż wreszcie w kwietniu 1942 roku dotarła do Jangi-Jul, gdzie formowano polskie jednostki. Znalazła się wśród swoich, ale zaopatrzenie było fatalne, wycieńczonych zesłańców dziesiątkowały choroby, brakowało leków. Zmarła Ania, siostra Ewy. W jednej z ochronek z pięciuset dzieci wkrótce zostało dziewiętnaście. Na szczęście autorką i jej mamą zaopiekował się stryj ks. Włodzimierz Cieński, były proboszcz kościoła Marii Magdaleny we Lwowie, teraz naczelny kapelan Wojska Polskiego i organizator ewakuacji do Persji. Władze radzieckie do ostatniej chwili utrudniały wyjazd. Po ostatnich negocjacjach zgodziły się na wyjazd 400 dzieci, choć w sierocińcach było ich 25 tysięcy. Ostatecznie zezwolono na ewakuację 110-115 tysięcy Polaków. A co z resztą spośród 2 milionów? Ewa z mamą były tak chore, że do pociągu wniesiono je na noszach.

Potem Persja, Irak, Syria, Palestyna i Egipt. W październiku 1944 roku Ewa zdała maturę, w następnym roku studiowała w Bejrucie. Powstanie Warszawskie upadło, rządy w Polsce objęli komuniści, wschodnie tereny włączono do ZSRR. Rozwiały się nadzieje na powrót do domu, bo tam już nie było Polski. W 1947 roku Ewa znalazła się w Londynie. Anglicy zupełnie nie przejmowali się losem byłych sojuszników, dla Ewy rozpoczął się etap bezustannych prac dorywczych, które z trudem pozwalały wiązać koniec z końcem. W podobnej sytuacji znalazło się wielu emigrantów. Autorka poznała żonę Marszałka Piłsudskiego panią Aleksandrę, państwa Andersów, generałów Bora-Komoroskiego i Sosabowskiego, a także żonę Józefa Becka. W 1951 roku stryj Włodzimierz Cieński udzielił jej ślubu z Janem Fedorowiczem. Przyszły małżonek został aresztowany przez sowietów już 17 września 1939 roku i także przeszedł przez sowieckie łagry, o których nie chciał opowiadać. Ze szpitala w Teheranie trafił do dywizji gen. Maczka, z którą wyzwalał Francję, Belgię i Holandię. Był inwalidą wojennym, ale od Anglików nie dostał renty. Miał za to liczną rodzinę w Polsce.

W 1961 roku państwo Fedorowiczowie po raz pierwszy przyjechali do Polski, prosto do Lasek, gdzie pani Ewa poznała swoich szwagrów, Aleksandra i Tadeusza Fedorowiczów, kolejnych dwóch zasłużonych księży w jej rodzinie. Aleksander od dziesięciu lat proboszczował w Izabelinie, zaś Tadeusz był kapelanem Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Wkrótce autorka poznała jego bujną przeszłość: „Tadeusz, jak się okazało, był swego czasu podwładnym naszego stryja, księdza Włodzimierza Cieńskiego – jaki to świat jest mały! W 1940 roku we Lwowie wślizgnął się on niepostrzeżenie do jednego z wagonów wywożących zesłańców na Sybir, żeby dzielić ich losy w sowieckiej niewoli. Wrócił dopiero w armią Kościuszkowców, gdy po raz drugi Sowieci wtargnęli do Polski śladem ustępujących Niemców. Dla bezpieczeństwa zamieszkał w Laskach, gdyż szukała go bezpieka, i wkrótce stał się przyjacielem i spowiednikiem księdza, biskupa, potem kardynała Karola Wojtyły. A gdy ten został papieżem, jeszcze przez długi czas, dopóki pozwalały mu zdrowie i sędziwy wiek, rokrocznie odwiedzał go w Watykanie.

W 1975 roku państwo Fedorowiczowie kupili w Laskach drewniany przedwojenny domek z przyległą zarośniętą działką należącą do byłego wojewody Szczepańskiego, który za nic nie chciał wracać do Polski. Wkrótce przyjechali na stałe. Kolejna rzeczywistość, w której przyszło im żyć, bynajmniej nie była łatwiejsza od poprzednich. Oddajmy autorce głos po raz ostatni. „Pierwsza po 35 latach zima w Polsce. W domu brak wszystkiego. Kopcące piece kaflowe, węgiel na marne przydziały, i to po całodziennym wystawaniu pod składem, bo sprzedawczyni akurat musiała wyjść do Zjednoczenia. Pozapychane rury, kanalizacja w rozsypce, opadające tynki, nieszczelne drzwi i okna, zimna woda, tasiemcowe kolejki w sklepach. Nie mieliśmy mebli, dach przeciekał (…) to nie była już ta nasza kochana, wymarzona Polska sprzed wojny, to już nie były nasze Kresy i wszystko tu było inne (…) Od 1986 roku władze naszej gminy usiłują odebrać nam kupioną od pana Szczepańskiego działkę. Nie zgodziłam się na takie bezprawie, pozwano mnie więc do sądu. Kilkanaście lat się bronię, przemierzając coraz to dłuższe i bardziej ponure korytarze naszego wymiaru sprawiedliwości. Widocznie jeszcze za mało nam zabrano. (…)

Zabrano nam prawie połowę przedwojennej Polski! Dostaliśmy za to ziemie poniemieckie. I co z tego? Odsprzedajemy je teraz Zachodowi po kawałku. A właśnie na Kresach mieszkała najbardziej – nie da się zaprzeczyć – wartościowa część naszego narodu. Okrzepli w licznych bojach, hardzi, od wieków przywiązani do swojej ziemi, prawdziwe przedmurze chrześcijaństwa. Dziesiątkowali ich Sowieci, setki tysięcy zmarło w łagrach i na zsyłkach, tysiące wymordowali Ukraińcy. Ileż to takich Jedwabnych płonęło na Wołyniu, Podolu, Pokuciu. Nie popadamy z tego powodu w histerię, nie przepraszają nas za to prezydenci. (…) Na tym kończę moją opowieść. Jest to krótka historia jednej z wielu byłych czy też ostatnich kresowych rodzin ziemiańskich, jakie żyły na przestrzeni stuleci w tym dziwnym kraju, który zwie się Polską”.

________

 

Ewa Cieńska-Fedorowicz „Wędrówki niezamierzone”, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2006.
Obecnie przygotowywane jest drugie wydanie, poszerzone.

 

*) W Polsce i za granicą żyje wielu potomków koni ze stadnin Dzieduszyckich i Sanguszków, których burzliwe dzieje opisano w wielu pracach. Najszlachetniejsze araby zapisały się na trwałe w historii Janowa Podlaskiego, inne przyczyniły się do rozwoju hodowli w całym kraju, a jeden hasa sobie po padokach nad Wisłą w niedalekim Kiełpinie.

**) 19 września 1939 r. 14 Pułk przedzierając się przez Puszczę Kampinoską na odsiecz Warszawie wsławił się udaną, choć krwawą szarżą pod Wólką Węglową. Pierwszym oficerem, który wówczas poległ, był szwagier autorki Jerzy Fedorowicz. Zginął, gdy zsiadł z konia aby pomóc rannemu. Został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Dziś w uroczysku Nadłuże znajduje się pamiątkowy głaz i Aleja Ułanów Jałowieckich.