Ks. Aleksander Fedorowicz - 100-lecie urodzin

Marek Gizmajer

(Współna Sprawa 11)

Ks. Aleksander Fedorowicz urodził się 16 czerwca 1914 r. w Klebanówce. Studiował we Lwowie, w 1942 roku przyjął święcenia kapłańskie. W latach 1945-52 był wychowawcą niewidomej młodzieży w Laskach, a w 1951 r. został pierwszym proboszczem parafii w Izabelinie. Zbudował tu kościół, który decyzją prymasa Stefana Wyszyńskiego stał się oprócz opactwa Benedyktynów w Tyńcu miejscem pierwszych polskich Mszy sprawowanych twarzą do wiernych według zaleceń Soboru Watykańskiego II. Ks. Aleksander zmarł 15 lipca 1965 r. w opinii świętości i został pochowany w Izabelinie. Poniżej fragment biografii i relacje mieszkańców, którzy wciąż go pamiętają.

B. Krzysztoń („Ksiądz Ali”, Laski 1988):Ziemia była licha, same piaski, ale na łąkach wypasano bydło. Wpływ Zakładu był ograniczony – do odleglejszych wsi i osad nie docierał.(…) Cóż się dziwić, że ludzie tam żyli w opuszczeniu i biedzie. Taki to teren oddano w opiekę nowemu proboszczowi. Ks. Aleksander natychmiast przystąpił do pracy. Przede wszystkim uznał za konieczne poznać swoich parafian. Nie czekał, aż do niego przyjdą – sam do nich poszedł. (…) Ludzie byli zdziwieni, zaskoczeni, poruszeni, aż wreszcie poczuli się pochlebieni. Zrozumieli, że coś się zmieniło, że ten nowy proboszcz jest jakiś inny.(…) Ks. Aleksander odwiedzał swoich parafian stale, przez cały rok, nie licząc tradycyjnej „kolędy”. Znał ich, rozumiał, uczestniczył w ich życiu, był wśród nich na co dzień.

Lech Krzywicki z Izabelina C: Ksiądz Aleksander przybył do Izabelina gdy panowała tu straszna bieda. Ludzie przynosili mu jedzenie, mój wuj Widawski, który teraz spoczywa obok księdza, dał mu za darmo ziemię pod kościół. To było pole, do drogi rosło żyto. Postawiono drewniany barak, w którym ksiądz zamieszkał. Później przeniósł się do pokoiku nad zakrystią. Do budowy kościoła wykorzystano deski z innego baraku. Trzeba było je wyczyścić, wszystkie gwoździe powyjmować. Robili to społecznie mieszkańcy, którzy rwali się do roboty. Chętnych było aż za dużo.

Kościół był gotowy w 1952 roku. Na podłodze leżały małe drewniane deseczki, które kobiety z Truskawia i siostry szorowały szczotkami ryżowymi aż były bielutkie. Na ołtarzu stał surowy dębowy krzyż ociosany siekierą przez kogoś z Truskawia. Gipsowa figura Pana Jezusa była od sióstr Franciszkanek z Piwnej. Żeby się nie potłukła przywieziono ją powoli na sianie na furmance. Sosnowy stół ofiarny, który stoi do dziś, zrobił za darmo stolarz Szkulik z Lasek. Podczas Mszy śpiewał chór niewidomych z Lasek.

Ksiądz Fedorowicz był wesoły, serdeczny, bezpośredni. Miał podejście do ludzi, łatwo nawiązywał kontakty. Mnie też bardzo lubił. Poświęcał się ludziom i wzbudzał w nich wiarę. Pijaków wyciągał z nałogu, a w tamtych czasach było ich tu wielu. Dzięki księdzu podpisywali zobowiązanie, że nie będą więcej pić. Żyjących na kocią łapę doprowadzał do ołtarza, raz nawet udzielił ślubu wielu takim parom. Urządzał też Jasełka i w ogóle przyciągał młodzież do Kościoła. Młodzi z Lasek, Truskawia i Sierakowa przychodzili co tydzień na spotkania. Były też potańcówki w baraczku księdza. Tam poznałem przyszłą żonę. 15 stycznia 1956 roku ksiądz udzielił nam ślubu. Lał wtedy straszny deszcz i było takie błoto, że Langiewicza nie dało się przejechać.

Później władze nie chciały dać pozwolenia na budowę kościoła murowanego, ale on i tak stanął, niby jako remont kościoła drewnianego. To już działo się za proboszcza Podstawki. Woziłem żwir i piach na tę budowę za darmo. Miałem wtedy 20-tonową wywrotkę Berlieta, która sama ważyła 12 ton. Przy murowaniu kościoła znowu mnóstwo ludzi pracowało społecznie. Wszystko robili ręcznie – kopali rowy pod fundament, kręcili betoniarkami, wnosili cement na ściany i dach. Kościół rósł wspólnym wysiłkiem parafian, którzy traktowali tę pracę jako zaszczyt i obowiązek. Mój syn też pracował, wracał do domu umęczony, z odciskami na rękach, ale szczęśliwy.

Kiedy drewnianą posadzkę zastępowano płytami z marmuru potrzebna była podmurówka. Proboszcz zapraszał mnie na pogawędki i radził się, jak to zrobić tanio. Wtedy akurat wymieniono krzyże na cmentarzu w Palmirach, więc je przywiozłem. 20 ton, cztery kursy wywrotką. Były ze zbrojonego betonu i zostały położone jako podmurówka pod całą posadzką. Są tam do dziś.

Zygmunt Skibiński z Truskawka: Ks. Aleksander Fedorowicz był prawdziwym duszpasterzem, naprawdę świętym człowiekiem. Był głęboko zżyty ze społecznością swojej parafii, znał tu praktycznie wszystkich i w każdej chwili był gotów służyć radą i pomocą, także materialną. Każdego, kto do niego przychodził z problem, starał się zrozumieć, podjąć posiłkiem i w razie potrzeby wesprzeć, a były to biedne lata. Dzielił się z parafianami wszystkim co miał.

Pewnego razu moja kuzynka w jakiejś intencji położyła na tacy 100 złotych, co na tamte czasy było sumą bardzo pokaźną. Po Mszy ksiądz zapytał w zakrystii kościelnego, kto położył taką sumę. Gdy dowiedział się, kim jest ofiarodawczyni, znając jej sytuację poszedł do jej domu, choć był to kawał drogi, i skrzyczał ją, że dzieciom odbiera jedzenie. Oświadczył, że wie doskonale, w jakiej intencji złożyła ofiarę, że i tak modli się w tej intencji i będzie robił to dalej, a następnie wyjął 98 złotych i zwrócił kuzynce. Nie miała wyjścia i musiała je przyjąć.

(zebrał Marek Gizmajer)